Drzwi, które nigdy się nie otworzyły: Historia matki, która została za progiem

Wiedziałam, że nie powinnam się narzucać, ale przecież jestem jego matką. Czy to naprawdę tak wiele – chcieć zobaczyć własnego syna w niedzielny poranek? Stałam pod drzwiami mieszkania Pawła już dobre pięć minut, z siatkami pełnymi jedzenia, które przygotowywałam od świtu. Rosół pachniał przez materiał torby, świeży chleb jeszcze parzył w dłonie, a sernik – jego ulubiony – był tak puszysty, jak tylko potrafię zrobić. Nacisnęłam dzwonek raz, drugi, trzeci. Cisza. Zza drzwi nie dobiegał żaden dźwięk – ani kroków, ani szurania kapciami, ani nawet cichego przekleństwa pod nosem.

„Pawełku, to ja! Mama!” – zawołałam cicho, trochę zawstydzona, że sąsiedzi mogą mnie usłyszeć. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz usłyszę znajome kliknięcie zamka. Nic. Tylko echo moich słów odbiło się od klatki schodowej. Przyszłam bez zapowiedzi, ale przecież zawsze powtarzał, że mogę przyjść, kiedy tylko chcę. „Mamo, twój rosół to najlepszy lek na wszystko” – mówił jeszcze miesiąc temu przez telefon. Czy coś się zmieniło?

Stałam tam coraz bardziej zmęczona i zmarznięta. W głowie kłębiły się myśli: Może śpi? Może wyszedł do sklepu? Może coś się stało? Ale przecież widziałam przez okno jego samochód na parkingu. W końcu usiadłam na schodku pod drzwiami i oparłam głowę o zimną ścianę. Próbowałam zadzwonić na komórkę – raz, drugi, trzeci. Bez odpowiedzi.

Przypomniały mi się wszystkie te lata, kiedy starałam się być dla niego najlepszą matką. Kiedy był mały i chorował, nie spałam po nocach, gotowałam mu zupy i parzyłam herbaty z malinami. Kiedy miał trudności w szkole, siedziałam z nim nad książkami do późna. Nawet kiedy dorósł i wyprowadził się z domu, zawsze miałam dla niego czas – czy to była pomoc przy przeprowadzce, czy pożyczka na nowy komputer. Nigdy nie prosiłam o nic w zamian. Chciałam tylko być blisko.

Wtedy usłyszałam za drzwiami cichy szmer. Może to on? Serce mi zabiło mocniej. „Pawełku?” – zapytałam z nadzieją. Ale znów cisza. Zaczęłam się zastanawiać: może nie chce mnie widzieć? Może przeszkadzam? Przecież ostatnio był jakiś inny przez telefon – krótki w rozmowie, jakby zniecierpliwiony. „Mamo, mam dużo pracy”, „Mamo, nie teraz”. Ale przecież każda matka chce czasem zobaczyć swoje dziecko.

W końcu drzwi otworzyły się na kilka centymetrów. Zobaczyłam tylko fragment twarzy Pawła – zmęczone oczy i cień zarostu na brodzie.

– Mamo… czemu nie dzwoniłaś wcześniej? – zapytał cicho.

– Chciałam ci zrobić niespodziankę… Przyniosłam rosół i sernik…

– Mamo, ja naprawdę nie mam teraz czasu… Jestem zajęty…

– Ale Pawełku…

– Proszę cię… Nie dziś.

Drzwi zamknęły się powoli, niemal bezgłośnie. Zostałam sama na klatce schodowej z siatkami w rękach i sercem ciężkim jak kamień. Przez chwilę miałam ochotę zapukać jeszcze raz, krzyknąć: „Przecież jestem twoją matką! Przecież cię kocham!” Ale coś mnie powstrzymało – może duma, może wstyd.

Zeszłam po schodach jak w transie. Każdy krok bolał bardziej niż poprzedni. Na parkingu minęła mnie sąsiadka Pawła – pani Zosia.

– O, pani Aniu! Co taka smutna?

– Nic takiego… – skłamałam.

Nie chciałam tłumaczyć nikomu tej upokarzającej sceny. Wsiadłam do autobusu z siatkami na kolanach i patrzyłam przez okno na szare ulice Warszawy. Ludzie spieszyli się gdzieś ze swoimi sprawami – nikt nie zwracał uwagi na starszą kobietę z torbami pełnymi jedzenia i pustką w sercu.

W domu postawiłam rosół na stole i usiadłam naprzeciwko pustego talerza. Próbowałam jeść sama, ale każdy kęs smakował goryczą. Przypomniały mi się słowa mojej mamy: „Dzieci wychowuje się dla świata, nie dla siebie”. Ale czy świat naprawdę potrzebuje ich bardziej niż matka?

Wieczorem zadzwoniła do mnie córka – Magda.

– Mamo, co słychać?

– Nic nowego… Byłam u Pawła.

– I jak?

– Nie otworzył mi drzwi.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Mamo… On ostatnio jest bardzo zestresowany w pracy… Może daj mu trochę czasu?

– Całe życie mu dawałam czas…

Usłyszałam w swoim głosie żal i rozgoryczenie. Czy naprawdę jestem taką złą matką? Czy za bardzo go przytłaczam swoją troską? Przecież nie chciałam niczego złego – tylko być blisko.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o wszystkich tych chwilach, kiedy Paweł był jeszcze małym chłopcem i tulił się do mnie po koszmarze sennym. Gdzie podziały się te czasy? Czy naprawdę wszystko musi się zmieniać?

Może powinnam nauczyć się żyć inaczej – mniej oczekiwać, mniej dawać z siebie? Ale czy matka potrafi przestać kochać swoje dziecko? Czy można przestać tęsknić za bliskością własnego syna?

Czasem zastanawiam się: czy to ja zrobiłam coś źle? Czy może świat tak bardzo się zmienił, że dla takich matek jak ja nie ma już miejsca? Czy ktoś jeszcze pamięta smak domowego rosołu i ciepło rodzinnego domu?

Może powinnam przestać próbować… Ale jak pogodzić się z tym, że drzwi do serca własnego dziecka mogą pozostać zamknięte na zawsze?