Między Ciszą a Krzykiem: Historia Marty z Białegostoku
– Marta, nie możesz tak po prostu odejść! – głos mamy drżał, a w oczach miała łzy. Stałam w korytarzu naszego mieszkania na osiedlu Piasta w Białymstoku, z walizką w ręku. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
– Mamo, ja muszę… Nie mogę tu zostać. – Głos mi się łamał, ale nie mogłam już dłużej patrzeć na jej cierpienie. Od tygodni w domu było tylko napięcie i ciche pretensje. Tata wyprowadził się do tej swojej nowej kobiety, a my zostałyśmy same – ja, mama i mój młodszy brat Bartek.
Jeszcze kilka miesięcy temu byłam zwyczajną dziewczyną z liceum plastycznego. Malowałam obrazy, marzyłam o ASP w Warszawie i pierwszej miłości. Ale wszystko się zmieniło tamtego wieczoru, kiedy mama znalazła w telefonie taty wiadomości od jakiejś „Kasi”. Najpierw był płacz, potem awantura, a potem… pustka.
Pamiętam, jak tata pakował swoje rzeczy. – Marta, to nie twoja wina – powiedział wtedy cicho. – Czasem dorośli robią głupie rzeczy. Ale ja cię kocham.
Nie odpowiedziałam. Stałam jak sparaliżowana. Bartek płakał w swoim pokoju, mama siedziała na kanapie i patrzyła w ścianę. Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. W szkole udawałam, że wszystko jest okej, ale koleżanki widziały, że coś jest nie tak.
Najgorsze były wieczory. Mama zamykała się w łazience i płakała. Bartek pytał: – Marta, tata wróci? – Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama tego chciałam, a jednocześnie nienawidziłam go za to, co zrobił.
Któregoś dnia mama przyszła do mojego pokoju. – Musisz być silna dla Bartka – powiedziała. – Ja już nie mam siły.
Wtedy zaczęłam się modlić. Nie byłam szczególnie wierząca, ale pamiętałam modlitwy z dzieciństwa. Klękałam przy łóżku i szeptałam: – Boże, pomóż mi przetrwać ten koszmar.
W szkole zaczęły się plotki. Ktoś widział tatę z nową kobietą w galerii handlowej. Koleżanki pytały: – Marta, to prawda? Udawałam, że mnie to nie rusza, ale w środku wszystko we mnie krzyczało.
Pewnego dnia po lekcjach spotkałam się z tatą w kawiarni przy Rynku Kościuszki. Przyszedł spóźniony, wyglądał na zmęczonego.
– Cześć, córeczko – zaczął niepewnie.
– Po co przyszedłeś? – zapytałam chłodno.
– Chciałem cię zobaczyć… Porozmawiać.
– O czym? O tym, jak zostawiłeś nas dla jakiejś baby?
Zamilkł. Przez chwilę patrzył przez okno.
– Wiem, że cię zawiodłem. Ale twoja mama… My już od dawna się mijaliśmy.
– To nie powód! – wybuchłam. Ludzie przy sąsiednich stolikach spojrzeli na nas z ciekawością.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mama czekała na mnie z herbatą. – Byłaś u niego? – zapytała cicho.
– Tak.
– I?
– Nic się nie zmieniło.
Wtedy zaczęły się nasze kłótnie. Mama chciała, żebym całkowicie zerwała kontakt z tatą. Ja nie potrafiłam. Był moim ojcem, mimo wszystko. Bartek przestał odzywać się do mnie na kilka dni, bo uważał, że go zdradzam.
W tym wszystkim pojawił się Michał – chłopak z mojej klasy. Zauważył moje smutne oczy i zaczął ze mną rozmawiać po lekcjach. Pewnego dnia zaprosił mnie na spacer do parku Planty.
– Wiesz, moja mama też odeszła od ojca – powiedział cicho. – Przez rok jej nienawidziłem. Potem zrozumiałem, że dorośli mają swoje powody.
Poczułam ulgę – ktoś mnie rozumiał. Michał był dla mnie wsparciem przez kolejne tygodnie. Razem chodziliśmy na msze do kościoła św. Rocha i modliliśmy się o siłę dla naszych rodzin.
Ale w domu było coraz gorzej. Mama zaczęła pić wieczorami wino i zasypiała na kanapie przed telewizorem. Bartek zamknął się w sobie i przestał odrabiać lekcje. Ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec mamy a potrzebą kontaktu z tatą.
Pewnego wieczoru usłyszałam awanturę przez telefon:
– Jak możesz jeszcze rozmawiać z tym draniem?! – krzyczała mama.
– Bo jest moim ojcem! – odpowiedziałam równie głośno.
– On nas zostawił! Zniszczył wszystko!
– Ty też mnie ranisz! – wybiegłam z domu i pobiegłam do Michała.
Siedzieliśmy razem na ławce pod blokiem i płakałam mu w ramię.
– Nie wiem już, co robić…
– Musisz pomyśleć o sobie – powiedział spokojnie Michał. – Nie możesz żyć tylko dla innych.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Modliłam się o znak, o jakąkolwiek nadzieję na lepsze jutro.
Kilka dni później mama trafiła do szpitala z atakiem paniki. To był moment przełomowy. Zadzwoniłam do taty:
– Musisz przyjechać do Bartka! Ja jadę do mamy!
Przyjechał natychmiast. Po raz pierwszy od miesięcy zobaczyłam go przestraszonego i bezradnego.
W szpitalu mama była blada i wyczerpana.
– Przepraszam cię… Za wszystko – wyszeptała słabym głosem.
– Mamo… Ja też przepraszam.
Przytuliłyśmy się i obie płakałyśmy długo.
Po powrocie do domu zaczęłyśmy rozmawiać szczerze o wszystkim: o bólu, o strachu przed samotnością, o tym, że życie już nigdy nie będzie takie samo. Zaczęłyśmy chodzić razem na terapię rodziną do psychologa przy ul. Lipowej.
Tata próbował naprawić relacje z Bartkiem i ze mną. Nie było łatwo – ciągle miałam żal i poczucie zdrady. Ale powoli uczyliśmy się rozmawiać bez krzyku i pretensji.
Michał był przy mnie przez cały ten czas. Dzięki niemu uwierzyłam, że nawet po największym kryzysie można znaleźć światło nadziei.
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Mama znalazła pracę w bibliotece miejskiej i coraz częściej się uśmiecha. Bartek wrócił do swoich pasji – gra na gitarze i marzy o własnym zespole rockowym. Ja dostałam się na wymarzoną ASP w Warszawie i choć wyjeżdżam z Białegostoku, wiem, że dom zawsze będzie tam, gdzie są ludzie, których kocham.
Czasem pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy rodzina może być jeszcze rodziną po takim trzęsieniu ziemi? Może to właśnie wiara i miłość pozwalają nam przetrwać najgorsze? Co wy o tym myślicie?