Przez lata traktowaliśmy sąsiadów jak rodzinę. Dziś nie wiem, czy kiedykolwiek im wybaczę…
– Magda, słyszysz mnie w ogóle? – głos mojego męża, Piotra, odbijał się echem w pustym salonie. Stałam przy oknie, patrząc na balkon sąsiadów. Jeszcze wczoraj śmialiśmy się tam razem do łez.
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak mogli nam to zrobić?
Wszystko zaczęło się cztery lata temu, kiedy Ewa i Tomek wprowadzili się do mieszkania obok. Byli w naszym wieku, świeżo po ślubie, pełni energii i planów. Od razu złapaliśmy wspólny język. Pamiętam pierwszą wspólną kawę na naszym balkonie – Ewa opowiadała o swojej pracy w szkole, Tomek żartował z remontu, który ciągnął się w nieskończoność. Piotr od razu polubił Tomka – razem kibicowali Legii i godzinami rozmawiali o piłce.
Z czasem nasze życie zaczęło się przeplatać. Wspólne grille na działce, święta spędzane razem, nawet wakacje nad morzem – wszystko robiliśmy razem. Nasze dzieci bawiły się ze sobą jak rodzeństwo. Gdy któreś z nas potrzebowało pomocy – czy to przy przeziębieniu, czy przy awarii pralki – sąsiedzi byli pierwsi u drzwi.
– Magda, zostawiasz mi dziś Zosię? – pytała Ewa niemal co tydzień. – Muszę zostać dłużej w pracy.
– Jasne! – odpowiadałam bez wahania. – Przecież jesteśmy jak rodzina.
I naprawdę tak się czułam. Z czasem zaczęliśmy dzielić się nie tylko codziennością, ale i sekretami. Ewa zwierzała mi się z problemów z matką, Tomek czasem narzekał na szefa. Piotr opowiadał Tomkowi o swoich kłopotach w pracy, a ja… Ja miałam poczucie, że wreszcie mam kogoś bliskiego poza rodziną.
Aż do tamtego wieczoru.
Był listopad, padał deszcz. Piotr wrócił późno z pracy, zmęczony i rozdrażniony. Zosia spała już od godziny. Siedziałam w kuchni z Ewą, popijając herbatę.
– Magda… – zaczęła nagle cicho Ewa. – Muszę ci coś powiedzieć.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Była blada jak ściana.
– Co się stało?
– To… to nie jest łatwe – zawahała się. – Ale nie mogę już dłużej udawać.
Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że chodzi o jej zdrowie albo o Tomka. Ale to, co usłyszałam…
– Magda… Piotr i ja… My…
Nie dokończyła. Nie musiała. W jednej chwili świat mi się zawalił.
Wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami. Piotr próbował mnie zatrzymać, ale nie chciałam go widzieć. Całą noc przepłakałam na kanapie w salonie.
Następnego dnia Ewa próbowała do mnie dzwonić, pisała wiadomości. Nie odbierałam. Piotr tłumaczył się, że to był „tylko jeden raz”, że „to nic nie znaczyło”. Ale dla mnie znaczyło wszystko.
Przez kolejne tygodnie unikaliśmy sąsiadów jak ognia. Zosia pytała, dlaczego nie może już bawić się z Antosiem. Nie umiałam jej odpowiedzieć.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Znajomi pytali, co się dzieje, ale nie miałam siły tłumaczyć. Wieczorami płakałam po cichu w łazience, żeby Zosia nie słyszała.
Piotr próbował ratować nasze małżeństwo. Chodził za mną jak cień, przynosił kwiaty, gotował kolacje. Ale ja nie potrafiłam mu wybaczyć.
Najgorsze było to poczucie zdrady – nie tylko przez męża, ale i przez Ewę. Przez kogoś, komu ufałam jak siostrze.
Po kilku miesiącach Ewa wyprowadziła się z Tomkiem do innego miasta. Podobno ich małżeństwo też się rozpadło. Zostali po nich tylko puste mieszkanie i wspomnienia.
Dziś minął rok od tamtej rozmowy w kuchni. Nadal mieszkamy z Piotrem pod jednym dachem – dla Zosi, dla pozorów normalności. Ale coś we mnie umarło.
Czasem patrzę przez okno na balkon sąsiadów i zastanawiam się: czy można jeszcze komuś zaufać? Czy warto budować relacje, skoro wszystko może runąć w jednej chwili?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Bo ja już nie wiem…