Mój brat ma 43 lata, jest samotny i winię za to naszą matkę – czy naprawdę mogła coś zmienić?

– Paweł, czemu ty znowu siedzisz sam w tym pokoju? – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, słysząc każde jej słowo. Miałam wtedy trzynaście lat, Paweł dwadzieścia trzy. On milczał, jak zwykle. Wiedziałam, że nie odpowie. Mama westchnęła ciężko i zamknęła drzwi jego pokoju z trzaskiem.

Zawsze byłam tą młodszą, tą „normalną”, jak mawiała mama. Paweł był inny. Zamknięty w sobie, nieśmiały, wiecznie z książką lub komputerem. Mama powtarzała: „Z Pawłem to zawsze problem”. Tata milczał. Ja patrzyłam na brata z mieszaniną współczucia i irytacji. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie rozumiałam jeszcze co.

Pamiętam Wigilię 2002 roku. Siedzieliśmy przy stole – ja, mama, tata i Paweł. Mama nakładała mu karpia i mówiła: – Może byś w końcu kogoś przyprowadził? Tyle dziewczyn na świecie! – Paweł spuścił wzrok. – Mamo, daj spokój – szepnęłam. Ale ona tylko machnęła ręką: – Ty się nie wtrącaj, jeszcze nie wiesz, jak to jest.

Po kolacji Paweł wyszedł na balkon. Stałam za nim w drzwiach.
– Nie przejmuj się nią – powiedziałam cicho.
– To nie takie proste – odpowiedział. – Ona nigdy nie zrozumie.

Długo nie rozumiałam, co miał na myśli. Dopiero po latach zaczęłam dostrzegać, jak bardzo mama go tłamsiła. Wszystko musiało być po jej myśli: szkoła muzyczna zamiast plastycznej, politechnika zamiast ASP. Kiedy Paweł próbował się sprzeciwić, wybuchały awantury.

– Ty nic nie potrafisz! – krzyczała kiedyś, gdy przyniósł tróję z matematyki. – Z takim podejściem to nawet żona cię nie zechce!

Tata wtedy tylko wychodził z domu. Ja płakałam w swoim pokoju.

Paweł skończył studia, znalazł pracę w urzędzie miasta. Wynajął kawalerkę na Pradze. Mama dzwoniła codziennie:
– Zjadłeś coś? Kiedy wrócisz do domu?
– Mamo, mam trzydzieści lat…
– Nie przesadzaj! Matka zawsze wie lepiej.

Nie miał dziewczyny. Próbował randek przez internet, ale każda kończyła się tak samo: „Jesteś za cichy”, „Za mało pewny siebie”, „Za bardzo związany z matką”.

W 2015 roku tata zachorował na raka. Wróciliśmy wszyscy do rodzinnego domu pod Warszawą. Paweł znów był tym „nieudacznikiem”, który nie potrafi załatwić lekarza, nie wie jak rozmawiać z pielęgniarkami.

Mama obwiniała go o wszystko:
– Gdybyś był bardziej zaradny…
– To twoja wina, że tata tak cierpi!

A ja? Ja byłam tą „dzielną córką”, która wszystko ogarniała.

Po śmierci taty Paweł zamknął się jeszcze bardziej. Przestał odbierać telefony od znajomych. Pracował zdalnie, wychodził tylko do sklepu i apteki.

Mama zaczęła narzekać:
– On nigdy się nie ożeni! Co ludzie powiedzą?

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę:
– Mamo, może powinnaś mu dać trochę spokoju?
– Ty nic nie rozumiesz! On jest moim synem!

Wtedy wybuchłam:
– Ale on nie jest twoją własnością!

Mama rozpłakała się i zamknęła w sypialni.

Paweł przyszedł do mnie wieczorem:
– Dzięki, że próbujesz… Ale to już za późno.

Zrozumiałam wtedy, że on się poddał. Że całe życie był tłamszony przez jej lęki i oczekiwania. Że nigdy nie nauczył się być sobą.

Dziś Paweł ma 43 lata. Mieszka sam w tej samej kawalerce. Pracuje jako informatyk w urzędzie. Nie ma żony ani dzieci. Mama nadal dzwoni codziennie i pyta: „Kiedy przyjedziesz?”

Czasem spotykamy się na kawie.
– Wiesz – mówi – czasem myślę, że gdyby tata był inny… albo mama mniej wymagająca… może wszystko potoczyłoby się inaczej?
Patrzę na niego i czuję ból.
– Może… Ale może po prostu taki już jesteś?

On uśmiecha się smutno.

A ja wracam do domu i zastanawiam się: czy można obwiniać matkę za samotność dorosłego syna? Czy to naprawdę tylko jej wina? Czy my wszyscy nie jesteśmy trochę winni?

Czy można jeszcze naprawić życie kogoś, kto przez lata był więźniem cudzych oczekiwań? Co wy o tym myślicie?