Czy dorosłe dzieci powinny mieszkać blisko rodziców? Moja historia wyboru między rodziną a własnym życiem
– Znowu chcesz mnie zostawić? – głos mamy drżał, kiedy pakowałam ostatnią walizkę do samochodu. Stała w progu naszego mieszkania na osiedlu w Bydgoszczy, z rękami skrzyżowanymi na piersi i oczami pełnymi łez. – Aniu, przecież wiesz, że tu masz dom. Po co ci ta Warszawa?
Zamarłam. W środku czułam się rozdarta na pół. Z jednej strony marzyłam o pracy w wydawnictwie, o wielkim mieście, o życiu, które widziałam tylko w filmach. Z drugiej – mama. Samotna po śmierci taty, coraz częściej narzekająca na zdrowie, coraz bardziej zależna ode mnie. Mój brat Tomek mieszkał już od lat w Gdańsku i rzadko dzwonił. Wszystko było na mojej głowie.
– Mamo, przecież będę dzwonić codziennie – próbowałam ją uspokoić, choć sama nie wierzyłam w te słowa. – To tylko trzy godziny pociągiem…
– Ale nie będziesz tu, kiedy będę cię potrzebować – przerwała mi ostro. – A jak coś mi się stanie? Kto mi pomoże?
Wtedy poczułam się jak najgorsza córka na świecie. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko, zadzwonić do wydawnictwa i powiedzieć, że jednak nie przyjadę. Ale wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię teraz, już nigdy nie spróbuję żyć po swojemu.
W Warszawie wszystko było inne. Ludzie biegli szybciej, nikt nie znał mojego imienia. Praca była wymagająca, ale dawała mi satysfakcję. Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i wtedy dopadały mnie wyrzuty sumienia. Mama dzwoniła codziennie – czasem z błahostkami, czasem naprawdę potrzebowała pomocy. Kiedy zachorowała na grypę, wróciłam do Bydgoszczy na tydzień i usłyszałam od sąsiadki:
– Dobrze, że pani przyjechała. Pani mama bardzo tęskni.
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę powinnam była wyjeżdżać? Czy dorosłe dzieci mają obowiązek być blisko rodziców? A co z moim życiem?
Tomek zadzwonił raz na kilka miesięcy. Zawsze mówił:
– Anka, nie możesz się dać szantażować emocjonalnie. Mama sobie poradzi.
Ale czy naprawdę sobie radziła? Kiedy podczas świąt usiedliśmy razem przy stole, mama spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Kiedyś rodziny trzymały się razem. Teraz każdy myśli tylko o sobie.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Widziałam jej samotność i czułam się winna za każdy dzień spędzony z dala od niej. Ale z drugiej strony – czy miałam prawo rezygnować z własnych marzeń?
Pewnego dnia mama zadzwoniła zapłakana:
– Aniu, upadłam w łazience… Nie mogę wstać…
Rzuciłam wszystko i pojechałam pierwszym pociągiem do Bydgoszczy. W szpitalu lekarz powiedział:
– Dobrze, że pani przyjechała tak szybko. Starsi ludzie nie powinni być sami.
Po tym wydarzeniu zaczęłam rozważać powrót do rodzinnego miasta. Praca w Warszawie była świetna, ale czy była ważniejsza od mamy? Zaczęłam rozmawiać z przyjaciółmi:
– Ja bym wróciła – powiedziała Kasia. – Rodziców mamy tylko jednych.
– Ale przecież masz prawo do własnego życia – przekonywał Bartek.
Każda rozmowa kończyła się tym samym pytaniem: czy jestem egoistką?
Mama po powrocie do domu była jeszcze bardziej zależna ode mnie. Zaczęły się kłótnie:
– Nie możesz tak po prostu wyjeżdżać! – krzyczała.
– Mamo, muszę pracować! Nie mogę rzucić wszystkiego!
– A ja? Ja się nie liczę?
Czułam się jak w pułapce. Każda decyzja była zła: zostanę – stracę siebie; wyjadę – stracę mamę.
W końcu zdecydowałam się na kompromis: znalazłam pracę zdalną i wróciłam do Bydgoszczy. Nie było łatwo – zarabiałam mniej, tęskniłam za wielkim miastem i niezależnością. Ale widziałam uśmiech mamy każdego ranka i wiedziałam, że jest spokojniejsza.
Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy to była słuszna decyzja? Czy dorosłe dzieci naprawdę powinny rezygnować z własnych marzeń dla rodziców? A może można znaleźć złoty środek?
Może wy też mieliście podobny dylemat? Jak wybraliście? Czy można być dobrym dzieckiem i jednocześnie żyć po swojemu?