Mój mąż nie sprząta po sobie, a ja mam dość – czy to naprawdę musi tak wyglądać?

— Znowu to samo, Andrzej! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Ile razy mam ci powtarzać, żebyś sprzątał po sobie? Przecież to ty rozsypałeś te płatki!

Andrzej nawet nie oderwał wzroku od telewizora. — Przecież to tylko płatki, Anka. Zaraz się pozbiera. Daj spokój.

Spojrzałam na podłogę. Mój wnuk, mały Michaś, raczkował po kuchni, rozgniatając płatki pod kolanami. Z każdą minutą bałagan się powiększał. W głowie dudniło mi jedno pytanie: dlaczego wszystko zawsze spada na mnie?

Przez chwilę stałam w miejscu, z miotłą w ręku, czując jak narasta we mnie złość i bezsilność. W tle słyszałam śmiech Michała, a Andrzej przełączał kanały, jakby nic się nie stało. W końcu nie wytrzymałam.

— Czy ty naprawdę nie widzisz tego syfu? — podniosłam głos. — Michaś zaraz wszystko rozniesie po całym domu! A potem znowu ja będę musiała to sprzątać!

Andrzej westchnął ciężko. — Przestań się czepiać. Pracuję cały tydzień, należy mi się trochę odpoczynku. Ty przecież i tak jesteś w domu.

Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. „Ty przecież i tak jesteś w domu” – te słowa dźwięczały mi w uszach jeszcze długo po tym, jak wyszedł z kuchni. Jakby bycie w domu oznaczało, że jestem służącą dla wszystkich.

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam zbierać płatki z podłogi. Michaś patrzył na mnie wielkimi oczami i uśmiechał się niewinnie. Nie mogłam mieć do niego pretensji – to nie jego wina. Ale Andrzej… On nigdy nie rozumiał, ile pracy kosztuje utrzymanie domu w porządku.

Kiedyś było inaczej. Gdy byliśmy młodzi, dzieliliśmy się obowiązkami. Nawet gotował dla mnie kolacje i sprzątał po sobie naczynia. Ale z czasem wszystko się zmieniło. Odkąd przeszedł na wcześniejszą emeryturę, coraz częściej siedzi przed telewizorem albo wychodzi z kolegami na ryby. Ja zostałam z całym domem na głowie.

Wieczorem zadzwoniła do mnie nasza synowa, Kasia.

— Mamo, czy Michaś był grzeczny? — zapytała cicho.

— Tak, kochanie, tylko trochę narozrabiał z płatkami — odpowiedziałam zmęczonym głosem.

— Przepraszam… Tomek miał go pilnować, ale jak zwykle wszystko spadło na mnie — westchnęła Kasia.

Zrobiło mi się jej żal. Wiedziałam, że Tomek jest taki sam jak Andrzej – uważa, że dom to domena kobiet. Zawsze powtarzał: „Mama ogarnie” albo „Kasia zrobi”. I tak od pokoleń kobiety w naszej rodzinie dźwigają ten sam ciężar.

Położyłam Michasia spać i usiadłam przy stole z kubkiem zimnej herbaty. Wpatrywałam się w ścianę i zastanawiałam się, kiedy to wszystko się tak popsuło. Dlaczego pozwoliłam Andrzejowi przejąć kontrolę nad naszym życiem? Dlaczego nie walczyłam o swoje?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Andrzejem. Weszłam do salonu i wyłączyłam telewizor.

— Musimy pogadać — powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zdziwiony. — O co chodzi?

— Mam dość tego, że wszystko jest na mojej głowie. Nie jestem twoją służącą! Chcę, żebyś zaczął pomagać w domu. Inaczej… inaczej nie wiem, co będzie dalej.

Przez chwilę milczał. Potem wzruszył ramionami.

— Przesadzasz. To tylko sprzątanie.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

— Dla ciebie to tylko sprzątanie. Dla mnie to codzienność! Nie mam już siły! — krzyknęłam i wybiegłam z domu.

Poszłam do parku i usiadłam na ławce. Patrzyłam na ludzi spacerujących z dziećmi i zastanawiałam się, czy tylko ja czuję się tak samotna we własnym domu.

Po powrocie Andrzej próbował udawać, że nic się nie stało. Ale ja już wiedziałam, że muszę coś zmienić. Wieczorem napisałam list do Kasi:

„Kochana Kasiu,
Nie pozwól, żeby twoje życie wyglądało tak jak moje. Rozmawiaj z Tomkiem, walcz o swoje prawa w domu. Nie jesteś sama – masz prawo do odpoczynku i szacunku. Jeśli będziesz potrzebować wsparcia, zawsze możesz na mnie liczyć.
Mama”

Następnego dnia Kasia zadzwoniła zapłakana.

— Mamo… Dziękuję ci za ten list. Powiedziałam Tomkowi wszystko i… chyba pierwszy raz mnie wysłuchał.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Może jeszcze nie wszystko stracone? Może warto walczyć o siebie?

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet musi milczeć i sprzątać po wszystkich, zanim ktoś nas naprawdę usłyszy? Czy naprawdę musimy być niewidzialne we własnych domach?