Nigdy nie było mnie – historia kobiety, która zapomniała o sobie
— Mamo, dlaczego znowu płaczesz? — głos mojej córki, Agnieszki, rozbrzmiewa w kuchni, kiedy próbuję ukryć łzy nad zlewem. Zawsze byłam dobra w ukrywaniu emocji, ale teraz, mając siedemdziesiąt lat, nie potrafię już dłużej udawać. Woda leci z kranu, a ja czuję się tak, jakby całe moje życie przeciekało mi przez palce.
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i wyszłam za mąż za Andrzeja. On był ambitny, ja – cicha i posłuszna. Szybko pojawiły się dzieci: najpierw Tomek, potem Agnieszka. Przez lata byłam dla nich wszystkim: kucharką, pielęgniarką, nauczycielką. Andrzej pracował dużo, wracał zmęczony i oczekiwał obiadu na stole oraz ciszy w domu. Nigdy nie pytał, jak się czuję. Moje potrzeby były niewidzialne.
Pamiętam jeden wieczór sprzed lat. Tomek miał gorączkę, Andrzej wrócił z pracy i zaczął krzyczeć, że nie ma czystych koszul. Stałam wtedy w łazience z mokrą ścierką w ręku i poczułam się jak powietrze. „Przepraszam” – wyszeptałam tylko. Przepraszałam za wszystko: za bałagan, za zmęczenie, za to, że istnieję.
Moja mama zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza. Kobieta powinna poświęcić się dzieciom i mężowi”. Wierzyłam jej. Przez lata nie miałam przyjaciółek, nie wychodziłam do kina ani na kawę. Moim światem była rodzina i dom. Nawet kiedy dzieci dorosły i wyprowadziły się, nie potrafiłam znaleźć dla siebie miejsca.
Andrzej odszedł pięć lat temu – zawał serca. Zostałam sama w dużym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Na początku myślałam, że wreszcie będę mogła robić to, na co mam ochotę. Ale nie wiedziałam już, czego chcę. Każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanie, sprzątanie, zakupy w Biedronce, telewizja. Czasem dzwoniła Agnieszka albo Tomek – zawsze z prośbą o pomoc przy wnukach albo o przepis na pierogi.
Pewnego dnia obudziłam się i poczułam taki ciężar na piersi, że nie mogłam oddychać. Lekarz powiedział: „To depresja”. Przepisał tabletki i polecił rozmowę z psychologiem. Ale co miałabym powiedzieć? Że przez siedemdziesiąt lat żyłam cudzym życiem?
— Mamo, może pojedziemy razem nad morze? — zaproponowała Agnieszka pewnego popołudnia.
— Nie chcę być ciężarem — odpowiedziałam odruchowo.
— Nigdy nie byłaś ciężarem — powiedziała cicho.
Ale ja czułam się ciężarem dla samej siebie. Nie potrafiłam już znaleźć sensu w codzienności. Nawet wnuki nie cieszyły mnie tak jak kiedyś. Zazdrościłam koleżankom z klatki – one chodziły na zajęcia do domu kultury, jeździły na wycieczki do Krakowa czy Zakopanego. Ja zawsze miałam wymówkę: „Nie mam czasu”, „Muszę pomóc dzieciom”.
Któregoś dnia zobaczyłam w lustrze starą kobietę z pustym spojrzeniem. To byłam ja. Przestraszyłam się tego widoku. Czy naprawdę tak miało wyglądać moje życie? Czy naprawdę nigdy nie będę miała prawa do własnych marzeń?
Wieczorem zadzwonił Tomek:
— Mamo, możesz jutro odebrać Olę ze szkoły?
— Nie mogę — odpowiedziałam po raz pierwszy w życiu.
— Co się stało?
— Chcę odpocząć — powiedziałam drżącym głosem.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Następnego dnia poszłam na spacer do parku. Usiadłam na ławce i patrzyłam na ludzi: młode matki z dziećmi, starsze panie rozmawiające ze sobą głośno i radośnie. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu do samej siebie. Dlaczego nigdy nie pozwoliłam sobie na przyjaźnie? Dlaczego zawsze byłam tylko „mamą” albo „żoną”, nigdy „Jolą”?
Wróciłam do domu i zadzwoniłam do psychologa. Umówiłam się na wizytę. To był pierwszy krok – mały, ale mój własny.
Podczas pierwszej rozmowy płakałam przez pół godziny. Psycholog pytała o moje marzenia z młodości. Nie pamiętałam żadnych. Może chciałam być nauczycielką? Malarką? Wszystko to wydawało się tak odległe i nierealne.
Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia próbowałam znaleźć choć jedną rzecz, która sprawia mi przyjemność: kawa na balkonie, książka czytana wieczorem, rozmowa z sąsiadką o pogodzie.
Agnieszka zauważyła zmianę:
— Mamo, jesteś inna ostatnio…
— Chcę spróbować żyć dla siebie — odpowiedziałam cicho.
Nie było łatwo. Dzieci czasem miały pretensje: „Dlaczego nie możesz pomóc? Zawsze mogłaś!” Ale ja wiedziałam już, że jeśli teraz nie zawalczę o siebie, to nigdy tego nie zrobię.
Czasem budzę się w nocy i pytam samą siebie: czy nie jest za późno? Czy jeszcze mogę być szczęśliwa? Ale potem przypominam sobie tamten pierwszy spacer do parku i myślę: może właśnie teraz zaczynam naprawdę żyć?
Czy można nauczyć się kochać siebie po tylu latach zapomnienia? Czy inni to zrozumieją? Może ktoś z was też czuje się niewidzialny – tak jak ja przez większość życia…