„Nic nie robisz cały dzień”: Opowieść o macierzyństwie, niezrozumieniu i samotności
— Znowu siedzisz w piżamie? — głos Pawła przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stał w drzwiach, z torbą na ramieniu, zmęczony po pracy, ale w oczach miał coś więcej niż tylko znużenie. — Magda, ja naprawdę nie rozumiem. Przecież ty nic nie robisz cały dzień. Mały tylko śpi i je.
Zamarłam z kubkiem zimnej już herbaty w dłoni. Chciałam odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Ostatnie godziny były jak mgła: karmienie, przewijanie, kołysanie, płacz, znowu karmienie. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam coś ciepłego. Piżama była moją zbroją — jedynym, co oddzielało mnie od świata, który wydawał się coraz bardziej obcy.
— Nic nie robię? — powtórzyłam cicho, bardziej do siebie niż do niego. — Paweł, ja…
— No bo co? — przerwał mi. — Ja pracuję po dziesięć godzin dziennie, wracam do domu i widzę bałagan, ty wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia…
— Bo nie spałam — szepnęłam. — Mały budzi się co dwie godziny. Nie chce spać sam. Boję się go zostawić nawet na chwilę.
Paweł westchnął ciężko i rzucił torbę na podłogę. — Moja mama mówiła, że dzieci śpią całe dnie. Może coś robisz źle?
Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucić czymś, uciec. Ale zostałam. Zawsze zostaję.
W nocy siedziałam na podłodze przy łóżeczku Antosia. Słuchałam jego spokojnego oddechu i płakałam cicho, żeby go nie obudzić. W głowie słyszałam tylko jedno zdanie: „Nic nie robisz cały dzień”. Czy naprawdę tego nie widzi? Czy naprawdę myśli, że jestem leniwa?
Rano Paweł wyszedł do pracy bez słowa. Zostawił mnie samą z moimi myślami i Antosiem, który tego dnia był wyjątkowo marudny. Próbowałam go uspokoić, śpiewałam kołysanki, nosiłam na rękach aż bolały mnie plecy. W międzyczasie próbowałam ogarnąć kuchnię, zrobić pranie i coś zjeść. O 14:00 przypomniałam sobie o zimnej herbacie z wczoraj.
Telefon zadzwonił — to była moja mama.
— Jak się trzymasz, kochanie?
Chciałam powiedzieć prawdę: że jestem wykończona, że czuję się niewidzialna, że Paweł mnie nie rozumie. Ale powiedziałam tylko:
— Daję radę.
Wieczorem Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Siedziałam na kanapie z Antosiem na rękach. Spojrzał na mnie i przez chwilę widziałam w jego oczach cień troski.
— Przepraszam za wczoraj — powiedział cicho. — Po prostu… ja też jestem zmęczony.
Chciałam mu wierzyć. Chciałam poczuć ulgę. Ale w środku czułam tylko pustkę.
— Paweł, czy ty naprawdę myślisz, że ja nic nie robię? — zapytałam drżącym głosem.
Usiadł obok mnie i przez chwilę milczał.
— Nie wiem… Może nie rozumiem tego wszystkiego. W pracy przynajmniej wiem, co mam zrobić. A tu…
— A tu wszystko się zmienia co pięć minut — dokończyłam za niego.
Przez następne dni próbowałam mu pokazać moją codzienność: poprosiłam, żeby został z Antosiem na godzinę, żebym mogła wyjść do sklepu sama. Wróciłam po czterdziestu minutach — Paweł był blady i spocony, a Antoś płakał wniebogłosy.
— On nie chce przestać płakać! Co ja mam robić?!
Poczułam dziwną ulgę i smutek jednocześnie.
— Witaj w moim świecie — powiedziałam cicho.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Paweł patrzył na mnie inaczej niż zwykle.
— Przepraszam — powtórzył. — Nie wiedziałem, że to takie trudne.
Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w swoje dłonie i zastanawiałam się, ile jeszcze razy będziemy musieli się ranić, zanim nauczymy się rozmawiać o tym, co naprawdę czujemy.
Czasem myślę: dlaczego tak trudno jest zobaczyć drugiego człowieka? Dlaczego najbliżsi potrafią być najbardziej obcy? Czy naprawdę musimy przechodzić przez ból i niezrozumienie, żeby nauczyć się być razem?
Może ktoś z was zna odpowiedź.