Pięć lat temu pożyczyliśmy teściom dużą sumę. Dziś mąż mówi: „Darujmy im ten dług”. Czy to sprawiedliwe?

– Haniu, przecież to rodzina – głos Pawła odbija się echem w mojej głowie, jakby powtarzał te słowa od zawsze. Siedzimy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, a ja ściskam w dłoni kubek z zimną już herbatą. – Oni nie mają z czego oddać. Może po prostu… darujmy im ten dług?

Czuję, jak coś we mnie pęka. Pięć lat temu, kiedy Madzia – moja teściowa – zadzwoniła z płaczem, nie wahałam się ani chwili. „Haniu, Pawełku, tylko wy możecie nam pomóc. Dach w domku na Mazurach przecieka, wszystko zgnije, a my nie mamy teraz grosza przy duszy…” To były nasze oszczędności z urlopu macierzyńskiego i trochę pieniędzy odłożonych na czarną godzinę. Wtedy wydawało się, że to tylko pożyczka na kilka miesięcy.

– Ale Paweł, to były nasze pieniądze! – mówię cicho, żeby nie obudzić śpiącej za ścianą Zosi. – Mieliśmy za to zrobić remont łazienki, pamiętasz? Albo chociaż wyjechać gdzieś na wakacje. Pięć lat minęło i nawet nie usłyszeliśmy „dziękuję”.

Paweł wzdycha ciężko i patrzy na mnie tym swoim zmęczonym wzrokiem. – Wiem, Haniu. Ale mama naprawdę nie ma z czego oddać. Tata po tej operacji ledwo chodzi, a domek… no wiesz, ile dla niej znaczy.

Wiem aż za dobrze. Madzia zawsze była królową Mazur – jej dom letniskowy to świętość. Tam spędzała każde lato, tam zapraszała koleżanki na kawę i plotki. Kiedy dach zaczął przeciekać, świat jej się zawalił. Ale czy to znaczy, że my mamy płacić za jej marzenia?

Przypominam sobie tamten wieczór sprzed pięciu lat. Siedzieliśmy z Pawłem na kanapie, Zosia miała wtedy trzy miesiące i spała w wózku obok. Paweł odebrał telefon od mamy i od razu wiedziałam, że coś się stało. „Haniu, musimy pomóc rodzicom” – powiedział wtedy bez cienia wahania. A ja? Chciałam być dobrą żoną, dobrą synową. Przelałam pieniądze jeszcze tego samego dnia.

Od tamtej pory temat pieniędzy był jak duch w naszym domu. Niby nikt o nim nie mówił, ale wszyscy wiedzieli, że jest. Każda rozmowa z teściami była dla mnie jak gra pozorów. „Jak tam u was?” – pytała Madzia przez telefon, a ja słyszałam: „Kiedy nam przypomnisz o długu?”

Rok temu odważyłam się zapytać Pawła: – Może powinniśmy porozmawiać z twoimi rodzicami o tych pieniądzach?

– Daj im jeszcze trochę czasu – odpowiedział wtedy. – Tata miał operację biodra, mama się wszystkim zajmuje sama…

Czekałam więc dalej. Ale dziś czuję się już nie tylko rozczarowana, ale i oszukana.

– Paweł, czy ty naprawdę uważasz, że to w porządku? – pytam go teraz drżącym głosem. – Przecież to nie była drobna suma! My przez te lata musieliśmy sobie wszystkiego odmawiać.

– Haniu… – Paweł podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. – Wiem, że to trudne. Ale oni są rodziną. Mama by się za nas dała pokroić.

– Naprawdę? – wybucham nagle. – A kiedy ostatnio zapytała cię, jak sobie radzimy? Kiedy przyszła do nas z obiadem albo zaproponowała pomoc przy Zosi? Wszystko kręci się wokół niej i tego domku!

Paweł milknie. Patrzy gdzieś w bok, jakby szukał odpowiedzi na ścianie.

Wieczorem długo nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok i myślę o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie przez te pięć lat. Zosia rośnie jak na drożdżach, a my ciągle liczymy każdy grosz. Czasem mam wrażenie, że jestem niewidzialna – dla Pawła, dla jego rodziców, nawet dla siebie samej.

Następnego dnia spotykam Madzię na klatce schodowej. Uśmiecha się szeroko i zaczyna opowiadać o nowym zestawie mebli ogrodowych do domku na Mazurach.

– Wiesz, Haniu, takie okazje nie zdarzają się często! Musiałam kupić od razu!

Patrzę na nią i czuję narastającą złość.

– A co z pieniędzmi, które wam pożyczyliśmy? – pytam nagle.

Madzia zamiera na chwilę, potem spuszcza wzrok.

– Oj Haniu… Myślałam, że już o tym nie pamiętacie… Wiecie przecież, jak nam ciężko…

– Nam też nie jest lekko – odpowiadam twardo i mijam ją bez słowa.

Wieczorem Paweł wraca do domu i widzi moją minę.

– Rozmawiałaś z mamą?

– Tak. I wiesz co? Ona nawet nie zamierza oddać tych pieniędzy. Dla niej to oczywiste, że powinniśmy jej darować dług.

Paweł siada obok mnie i bierze mnie za rękę.

– Haniu… Może rzeczywiście powinniśmy odpuścić? Przecież to tylko pieniądze…

Czuję łzy napływające do oczu.

– A co ze mną? Z naszymi planami? Z naszym poczuciem sprawiedliwości?

Milczymy długo. W końcu Paweł mówi cicho:

– Przepraszam.

Nie wiem już sama, co jest ważniejsze: rodzina czy własne granice? Czy naprawdę powinnam poświęcić swoje poczucie sprawiedliwości dla świętego spokoju? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?