Po ślubie zrozumiałam, że mój mąż słucha tylko swojej matki: żałuję straconego czasu i tego, że pozwoliłam im sobą rządzić

– Adam, czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego twoja mama znowu przestawiła nasze rzeczy w kuchni? – zapytałam, czując jak głos mi drży ze złości i bezsilności. Stałam w progu kuchni, patrząc na szafki, które jeszcze wczoraj sama układałam. Adam nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.

– Kochanie, mama wie najlepiej, jak wszystko powinno być. Przecież mieszka tu od trzydziestu lat – odpowiedział spokojnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

To był jeden z tych momentów, kiedy miałam ochotę wyjść i nigdy nie wrócić. Ale zostałam. Zawsze zostawałam. Bo przecież kochałam Adama. Bo przecież to miało być tylko na chwilę – tak mówiła pani Halina, jego matka: „Zamieszkajcie ze mną na początku, będzie wam łatwiej. Pomogę wam się odnaleźć w nowej rzeczywistości”.

Miałam swoje mieszkanie na Pradze, ale Adam przekonał mnie, że wspólne życie pod jednym dachem z jego mamą to dobry pomysł. „Będzie taniej, wygodniej, a mama naprawdę chce nam pomóc” – mówił. Chciałam wierzyć, że to tylko przejściowe. Że za kilka miesięcy wynajmiemy coś swojego i zaczniemy naprawdę żyć.

Pierwsze tygodnie były nawet znośne. Pani Halina gotowała obiady, prała nasze rzeczy i opowiadała historie z dzieciństwa Adama. Ale szybko zaczęła wtrącać się we wszystko: jak powinnam gotować rosół („Nie tak się kroi marchewkę!”), jak powinnam prać („Nie mieszaj białych z kolorowymi!”), a nawet jak powinnam spać („Nie otwieraj okna na noc, bo się przeziębisz!”).

Adam? On tylko kiwał głową i powtarzał: „Mama się zna”. Czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym życiu. Każda próba rozmowy kończyła się tym samym: „Nie przesadzaj”, „Mama chce dobrze”, „Nie rób problemu z niczego”.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu po ciężkim dniu w pracy. Marzyłam o chwili spokoju i rozmowie z mężem. Zamiast tego zastałam Adama i panią Halinę przy stole. Szeptali coś do siebie, a kiedy weszłam, nagle zamilkli.

– O czym rozmawiacie? – zapytałam niepewnie.

– O niczym ważnym – odpowiedziała szybko pani Halina. – Po prostu ustalamy, co jutro zjemy na obiad.

– Może ja też mogę coś zaproponować? – próbowałam się uśmiechnąć.

– Ty się lepiej zajmij swoją pracą – rzuciła lodowato teściowa. – Adam wie, co lubi.

Adam nawet nie spojrzał mi w oczy.

Z każdym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Nawet nasze łóżko przestało być miejscem bliskości – Adam zasypiał odwrócony plecami, zmęczony po rozmowach z mamą. Kiedy próbowałam poruszyć temat wyprowadzki, słyszałam tylko: „Teraz nie jest dobry moment”, „Mama jest sama”, „Nie możemy jej zostawić”.

Zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się z koleżankami, chodziłam na długie spacery po Warszawie. Ale samotność nie znikała. Czułam się zdradzona przez własnego męża – tego samego Adama, który jeszcze niedawno obiecywał mi wspólne życie pełne miłości i wsparcia.

Pewnej nocy nie wytrzymałam. Obudziłam Adama łzami.

– Czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz widział moją rozpacz.

– Oczywiście, że cię kocham… Ale mama… Ona jest sama…

– A ja? Ja też jestem sama! – krzyknęłam przez łzy. – Czy ty w ogóle widzisz, co się ze mną dzieje?

Adam milczał długo. W końcu wyszedł do kuchni i wrócił dopiero nad ranem.

Następnego dnia pani Halina udawała, że nic się nie stało. Zrobiła nam śniadanie i zaproponowała wspólne zakupy. Adam był cichy i zamknięty w sobie. Ja natomiast poczułam coś nowego – gniew i determinację.

Po pracy spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do swojego starego mieszkania na Pradze. Zadzwoniłam do Adama dopiero wieczorem.

– Muszę odpocząć od was – powiedziałam spokojnie. – Muszę pomyśleć o sobie.

Adam nie protestował. Może nawet poczuł ulgę? Nie wiem.

Minęły dwa tygodnie. Adam dzwonił rzadko, a kiedy już rozmawialiśmy, mówił tylko o mamie: że jest smutna, że pyta o mnie, że nie radzi sobie bez nas.

A ja? Zaczęłam oddychać pełną piersią. Przypomniałam sobie, kim byłam zanim pozwoliłam im sobą rządzić. Spotkałam się z przyjaciółkami, zaczęłam czytać książki, na które wcześniej nie miałam czasu. Po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna.

Czasem zastanawiam się, czy Adam kiedykolwiek dorósł do bycia mężem. Czy można kochać kogoś tak bardzo, żeby zapomnieć o sobie? Czy warto poświęcać swoje życie dla kogoś, kto nigdy nie postawi cię na pierwszym miejscu?

Może powinnam była wcześniej postawić granice. Może powinnam była walczyć o siebie już od początku… Ale czy wtedy byłabym tą samą osobą?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze jestem w stanie poświęcić dla miłości? I czy naprawdę warto było oddać im tyle lat swojego życia?