Każdy grosz pod kontrolą – historia Magdy z Poznania
– Magda, gdzie są paragony z wczoraj? – głos Pawła rozbrzmiał w kuchni jak wystrzał. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po kawie, i poczułam znajome ukłucie w żołądku. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni płaszcza, gdzie schowałam zwinięty papierek ze sklepu spożywczego. – Przecież mówiłem, że mam widzieć wszystko, co kupujesz. – Paweł podszedł bliżej, wyciągając rękę po paragon. – To tylko chleb i mleko… – zaczęłam cicho, ale przerwał mi gestem. – Nie obchodzi mnie, co kupiłaś. Chcę widzieć dowód.
Tak wyglądało moje życie od ponad pięciu lat. Każda złotówka, którą zarobiłam jako pielęgniarka w szpitalu na Jeżycach, trafiała prosto do Pawła. Wypłata wpływała na wspólne konto, do którego tylko on miał dostęp. Ja dostawałam od niego gotówkę na zakupy – zawsze odliczoną co do grosza. Nawet jeśli coś zostało, musiałam oddać resztę i rozliczyć się z każdego wydatku.
Początkowo tłumaczył to troską o naszą przyszłość. „Musimy oszczędzać na mieszkanie”, „Nie możemy pozwolić sobie na zbędne wydatki”, „Lepiej jak ja będę pilnował budżetu” – powtarzał. Wierzyłam mu. Byliśmy młodym małżeństwem, chcieliśmy mieć dzieci, marzyliśmy o własnym kącie. Ale z czasem jego kontrola zaczęła mnie dusić.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poprosiłam go o pieniądze na nową sukienkę do pracy. – Po co ci nowa sukienka? Masz przecież dwie – odpowiedział chłodno. – Ale obie są już znoszone… – próbowałam tłumaczyć. – To nie jest powód do wydawania pieniędzy. Musisz nauczyć się oszczędzać.
Z czasem przestałam prosić o cokolwiek dla siebie. Nawet na kawę z koleżanką musiałam wymyślać wymówki, dlaczego nie mogę się spotkać. Kiedyś Basia zapytała mnie wprost: – Magda, czy ty masz jakieś problemy w domu? Zawsze byłaś taka otwarta, a teraz unikasz ludzi… Uśmiechnęłam się wymuszenie i zmieniłam temat.
Najgorsze były święta. Paweł sam kupował prezenty dla mojej rodziny i wręczał je jako „od nas”. Nigdy nie miałam wpływu na to, co dostaną moi rodzice czy siostra. Czułam się jak dziecko bez prawa głosu.
Moja mama zauważyła zmianę we mnie już dawno. – Córeczko, wszystko u was w porządku? – pytała delikatnie podczas niedzielnych obiadów. – Tak, mamo, po prostu jestem zmęczona pracą – odpowiadałam automatycznie.
Prawda była taka, że byłam zmęczona życiem pod dyktando Pawła. Każda rozmowa o pieniądzach kończyła się awanturą. – Ty nie umiesz gospodarować pieniędzmi! – krzyczał. – Gdyby nie ja, dawno byśmy zbankrutowali!
Czułam się coraz bardziej bezradna. Zaczęłam szukać informacji w internecie o przemocy ekonomicznej, ale bałam się komukolwiek o tym powiedzieć. Wstydziłam się własnej sytuacji. Przecież dorosła kobieta powinna umieć zadbać o siebie… A ja pozwoliłam się zamknąć w złotej klatce.
Pewnego dnia w pracy usłyszałam rozmowę dwóch pielęgniarek o koleżance, która uciekła od męża tyrana. – Miała dość kontroli i wiecznych pretensji – mówiła jedna z nich. – Teraz mieszka sama i mówi, że pierwszy raz od lat oddycha pełną piersią.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy ja też mogłabym tak po prostu odejść? Ale gdzie pójdę? Nie mam żadnych oszczędności, wszystko jest na Pawła…
Wieczorem zebrałam się na odwagę i spróbowałam porozmawiać z mężem jeszcze raz.
– Paweł… Chciałabym mieć trochę własnych pieniędzy. Może mogłabym dostawać chociaż część wypłaty?
Spojrzał na mnie z pogardą.
– Po co ci pieniądze? Żeby wydawać na głupoty? Nie stać nas na twoje zachcianki.
– Ale ja pracuję tak samo ciężko jak ty… Chciałabym czasem kupić sobie coś bez pytania.
– Jeśli ci się nie podoba, możesz przestać pracować! Wtedy ja będę ci dawał kieszonkowe.
Zamarłam. Jego słowa były jak policzek. Przez chwilę miałam ochotę rzucić mu w twarz wszystko, co czułam przez te lata: żal, upokorzenie, strach… Ale nie potrafiłam.
Następnego dnia poszłam do pracy z ciężkim sercem. Basia zauważyła moje zaczerwienione oczy.
– Magda… jeśli chcesz pogadać, jestem tu dla ciebie.
Wybuchłam płaczem i opowiedziałam jej wszystko. O kontroli Pawła, o braku pieniędzy, o tym jak bardzo czuję się samotna we własnym domu.
Basia przytuliła mnie mocno.
– To nie jest normalne, Magda. Musisz coś z tym zrobić. Może powinnaś porozmawiać z psychologiem? Albo zgłosić się do jakiejś fundacji?
Po raz pierwszy poczułam ulgę, że ktoś mnie rozumie. Wieczorem zadzwoniłam do mamy i poprosiłam ją o spotkanie na osobności.
– Mamo… boję się wracać do domu – wyszeptałam przez łzy.
Mama objęła mnie ramieniem i powiedziała: – Córeczko, zawsze możesz wrócić do nas. Nie jesteś sama.
Ta rozmowa dała mi siłę. Zaczęłam odkładać drobne kwoty z zakupów, chowając resztę do starej puszki po herbacie ukrytej w szafce z ręcznikami. Każda złotówka była dla mnie symbolem nadziei na lepsze jutro.
W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi, że chcę rozwodu.
– Zwariowałaś?! Przecież nic nie masz! Gdzie pójdziesz? Kto ci pomoże?
– Mam rodzinę i przyjaciół – odpowiedziałam spokojniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Dziś mieszkam u mamy i powoli odbudowuję swoje życie. Wciąż boję się przyszłości, ale wiem jedno: nikt nie ma prawa odbierać mi wolności i godności.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet żyje tak jak ja przez lata? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem a szczęściem?