Wychowałam dzieci, pomogłam im stanąć na nogi. Teraz ja potrzebuję pomocy.

– Mamo, przecież masz już swoje lata, nie możesz tak po prostu się tu wprowadzić – powiedziała Marta, moja najstarsza córka, patrząc na mnie z niepokojem, ale i lekkim wyrzutem. Stałam w jej przedpokoju z walizką, a w środku czułam się jak dziecko, które właśnie dostało reprymendę od nauczycielki. Przez chwilę miałam ochotę się rozpłakać, ale powstrzymałam łzy. Przecież jestem silna. Przecież całe życie byłam silna.

Nie tak wyobrażałam sobie swoją starość. Kiedy kończyłam liceum w małym miasteczku pod Łodzią, marzyłam o wielkim świecie. Skończyłam studia pedagogiczne, poznałam Andrzeja – wydawał się wtedy taki odpowiedzialny, taki czuły. Szybko się pobraliśmy, a potem pojawiły się dzieci: Marta i Tomek. Przez lata byłam dla nich wszystkim – matką, ojcem, nauczycielką, pielęgniarką. Andrzej coraz częściej znikał z domu, wracał późno, czasem nie wracał wcale. W końcu odszedł do innej kobiety. Zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie.

Nie było łatwo. Pracowałam w szkole, dorabiałam korepetycjami. Często nie miałam siły na nic poza obowiązkami. Ale nigdy nie narzekałam – przynajmniej nie przy dzieciach. Chciałam, żeby mieli normalne dzieciństwo, żeby nie czuli się gorsi od rówieśników. Marta skończyła prawo, Tomek informatykę. Jestem z nich dumna. Naprawdę dumna.

Kiedy wyprowadzili się z domu, poczułam ulgę i pustkę jednocześnie. Miałam nadzieję, że teraz wreszcie pomyślę o sobie. Ale życie szybko zweryfikowało moje plany. Po śmierci mojej mamy odziedziczyłam niewielkie mieszkanie w centrum miasta – myślałam, że to będzie mój azyl na stare lata. Niestety, okazało się, że mama miała długi, a komornik szybko upomniał się o swoje. Musiałam sprzedać mieszkanie i spłacić zobowiązania.

Zostałam bez dachu nad głową. Przez chwilę mieszkałam u koleżanki z pracy, ale ona też miała swoje życie i rodzinę. Zwróciłam się do dzieci – przecież tyle dla nich zrobiłam! Marta mieszka z mężem i dwójką dzieci w trzypokojowym mieszkaniu na Retkini. Tomek wynajmuje kawalerkę na Bałutach.

– Mamo, naprawdę nie mam gdzie cię położyć – tłumaczył Tomek przez telefon. – Wiesz, jak tu ciasno…

– Ale przecież mogłabym spać na materacu…

– To nie jest takie proste…

Czułam się jak intruz we własnej rodzinie. Przecież zawsze byłam dla nich wsparciem. Kiedy Marta miała złamane serce po pierwszym chłopaku – tuliłam ją do snu przez całą noc. Kiedy Tomek miał problemy w szkole – jeździłam na rozmowy z nauczycielami i pomagałam mu odrabiać lekcje do późna. Teraz oni mają swoje życie, swoje problemy…

W końcu Marta zgodziła się przyjąć mnie na kilka dni.

– Ale tylko na chwilę, mamo – powtarzała stanowczo.

Czułam się jak ciężar. Siedziałam w kuchni i słuchałam rozmów jej dzieci – moich wnuków – którzy pytali: „Babciu, a dlaczego ty tu śpisz?”. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Wieczorem usiadłyśmy z Martą przy stole.

– Mamo… – zaczęła niepewnie – ja rozumiem twoją sytuację, ale my naprawdę nie mamy miejsca… Może powinnaś poszukać jakiegoś pokoju do wynajęcia? Albo zgłosić się do opieki społecznej? Wiesz, teraz są różne programy dla seniorów…

Poczułam się upokorzona. Ja? Do opieki społecznej? Przecież całe życie pracowałam! Płaciłam podatki! Wychowałam dwoje wartościowych ludzi! Czy naprawdę zasłużyłam na to, żeby być traktowana jak problem?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim, co zrobiłam źle. Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy za mało uczyłam empatii? A może po prostu takie są czasy – każdy myśli tylko o sobie?

Następnego dnia zaczęłam szukać ogłoszeń o wynajmie pokoju. Ceny były kosmiczne jak na moją emeryturę. Znowu poczułam bezradność i wstyd.

Zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy.

– Haniu, słyszałam o twojej sytuacji… Może chcesz zamieszkać ze mną? Mam wolny pokój po synu…

Poczułam ulgę i wdzięczność, ale też żal do własnych dzieci. Czy naprawdę tak musi być? Czy rodzina to już tylko wspomnienie dawnych czasów?

Dziś siedzę przy oknie w pokoju u Grażyny i patrzę na zachodzące słońce nad Łodzią. Zastanawiam się: czy powinnam była wymagać więcej od swoich dzieci? Czy to ja jestem winna temu, że zostałam sama? A może po prostu tak wygląda starość w dzisiejszych czasach? Co wy byście zrobili na moim miejscu?