Moja siostra wyszła za mąż i nie miała gdzie mieszkać: Babcia zamieszkała z nami i poczuła się ciężarem
– Znowu nie zamknęłaś okna w kuchni! – krzyknęła babcia, ledwo przekroczyłam próg mieszkania. Było już po dwudziestej, wracałam zmęczona po pracy, a w głowie miałam tylko jedno: żeby choć przez chwilę usiąść w ciszy. Ale cisza w naszym domu była towarem deficytowym od dnia, kiedy babcia mojego męża, pani Zofia, zamieszkała z nami.
Nie tak wyobrażałam sobie nasze życie po ślubie. Kiedy Michał oświadczył mi się na ławce w parku Skaryszewskim, byłam pewna, że wszystko się ułoży. Mieliśmy siebie, mieliśmy plany. Wiedziałam, że moi rodzice nie pomogą nam finansowo – ledwo wiązali koniec z końcem po rozwodzie. Michał wychowywał się u babci, bo jego matka wyjechała do Niemiec za pracą i wracała tylko na święta. Zawsze powtarzał, że nie chce być nikomu ciężarem, że musimy radzić sobie sami.
Wynajęliśmy kawalerkę na Grochowie. Było ciasno, ale byliśmy szczęśliwi. Przynajmniej do czasu, aż moja młodsza siostra, Ania, wyszła za mąż. Jej mąż stracił pracę tuż po ślubie, a ona była w ciąży. Rodzice nie mogli ich przyjąć – ojciec mieszkał z nową partnerką, matka wynajmowała pokój. Ania zadzwoniła do mnie zapłakana: – Nie mamy gdzie się podziać. Pomóż nam.
Nie mogłam odmówić. Przez kilka miesięcy mieszkali z nami – cztery osoby na trzydziestu metrach kwadratowych. Michał coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Ja nie spałam po nocach, bo płacz dziecka Ani rozdzierał ciszę. Kiedy w końcu udało im się znaleźć mieszkanie socjalne, odetchnęliśmy z ulgą.
Ale wtedy pojawił się kolejny problem. Babcia Zofia złamała biodro i nie mogła już mieszkać sama. Michał był jej jedynym wnukiem w Warszawie. Jego matka nawet nie zaproponowała pomocy – przysłała tylko pieniądze na rehabilitację i tyle ją widzieliśmy.
– Musimy ją przyjąć – powiedział Michał cicho pewnego wieczoru. W jego oczach widziałam strach i poczucie obowiązku. Nie miałam serca odmówić.
Babcia zamieszkała z nami tydzień później. Od razu zaczęły się konflikty: narzekała na jedzenie („Za słone! Za tłuste!”), na hałas („Ciągle ten telewizor!”), na to, że nie odwiedzamy jej znajomych („Pani Stasia pytała, czemu mnie nie ma na herbatce!”). Czułam się jak intruz we własnym domu.
Najgorsze były wieczory. Michał zamykał się w łazience na godzinę pod pretekstem długiej kąpieli. Ja siedziałam w kuchni i słuchałam opowieści babci o dawnych czasach: – Twój mąż był taki grzeczny jako dziecko… Nie to co teraz. Teraz to tylko praca i komputer.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam rozmowę babci z Michałem:
– Nie chcę być ciężarem… Może lepiej by było, gdybym poszła do domu opieki?
– Babciu, przestań tak mówić! – odpowiedział Michał drżącym głosem.
Wtedy zrozumiałam, że nie tylko ja czuję się przytłoczona tą sytuacją. Michał był rozdarty między lojalnością wobec babci a potrzebą własnej przestrzeni. Ja czułam się coraz bardziej samotna w tym wszystkim.
Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: kto ma zrobić zakupy, kto ma sprzątać po babci, kto ma ją zabrać do lekarza. Każda rozmowa kończyła się pretensjami.
– Ty zawsze bronisz swojej rodziny! – krzyczałam pewnego wieczoru.
– A ty myślisz tylko o sobie! – odpowiadał Michał.
Babcia słyszała nasze kłótnie i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Przestała jeść obiady z nami, przestała oglądać telewizję. Pewnej nocy usłyszałam jej cichy płacz.
Nie spałam do rana. Myślałam o tym wszystkim: o Ani i jej problemach, o moich rodzicach, którzy nigdy nie potrafili być razem dla nas; o Michału, który nigdy nie czuł się potrzebny swojej matce; o babci Zofii, która całe życie poświęciła rodzinie, a teraz czuła się zbędna.
Rano zrobiłam kawę dla wszystkich i usiadłam przy stole.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
Rozmowa była trudna. Babcia płakała, Michał milczał. Powiedziałam im o swoich uczuciach: o zmęczeniu, o poczuciu winy, o strachu przed przyszłością.
– Nie chcę być ciężarem – powtórzyła babcia.
– Nikt nie jest tu ciężarem – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ale musimy nauczyć się żyć razem.
Zaczęliśmy szukać rozwiązań: pomoc sąsiedzka, opiekunka na kilka godzin dziennie, więcej czasu dla siebie nawzajem. Nie było łatwo. Ale powoli zaczęliśmy odzyskiwać równowagę.
Czasem zastanawiam się, czy można być szczęśliwym w takich warunkach. Czy rodzina to zawsze wsparcie – czy czasem jest też ciężarem? Czy można kochać kogoś i jednocześnie mieć do niego żal? Może właśnie na tym polega dorosłość: na pogodzeniu się z tym, że życie nigdy nie jest proste.