„Nigdy więcej się do ciebie nie odezwę!” – Moja walka o rodzinę w cieniu teściowej
– Jak mogłaś mi to zrobić?! – głos pani Krystyny rozbrzmiał w kuchni tak głośno, że aż drgnęłam. Stałam przy zlewie, ścierając łzy z policzków, choć próbowałam udawać, że to tylko para z gotującej się wody. Michał siedział przy stole, blady jak ściana, a jego matka stała naprzeciwko mnie, z rękami założonymi na piersi i wzrokiem, który mógłby zamrozić Wisłę w środku lata.
Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Od początku naszej znajomości z Michałem czułam, że jego matka mnie nie akceptuje. Byłam dla niej „tą dziewczyną z bloku”, która nie ma ani porządnej pracy, ani wykształcenia. Michał był jej oczkiem w głowie – ukończony politechnika, stabilna praca w urzędzie miasta, własne mieszkanie na Mokotowie. Ja? Pracowałam w sklepie spożywczym i wynajmowałam pokój na Pradze.
Kiedy się poznaliśmy, wszystko wydawało się proste. Michał był czuły, zabawny, potrafił słuchać. Po kilku miesiącach zaproponował, żebym się do niego wprowadziła. Nie miałam nic do stracenia – moje życie i tak było w rozsypce po śmierci taty i wyjeździe mamy do Niemiec. Zgodziłam się bez wahania.
Pierwsze tygodnie były jak sen. Gotowaliśmy razem obiady, oglądaliśmy filmy do późna, chodziliśmy na spacery po Łazienkach. Ale kiedy tylko pojawiła się pani Krystyna, atmosfera gęstniała. Zawsze miała jakieś uwagi: „Nie tak się prasuje koszule”, „Michał lubi inną kawę”, „Może byś poszukała lepszej pracy?”. Uśmiechałam się przez zaciśnięte zęby i powtarzałam sobie: „Dla Michała warto”.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Zrobiłam test ciążowy – dwie kreski. Michał był w szoku, ale po chwili uśmiechnął się szeroko i powiedział: – To znak! Musimy się pobrać.
Nie chcieliśmy robić wielkiego zamieszania. Ślub cywilny, skromna uroczystość, tylko najbliżsi. Postanowiliśmy najpierw załatwić formalności, a dopiero potem powiedzieć rodzinom. Myślałam naiwnie, że jeśli postawię ich przed faktem dokonanym, będzie łatwiej.
Myliłam się.
Kiedy zadzwoniliśmy do pani Krystyny z wiadomością o ślubie i dziecku, przez chwilę była cisza. Potem usłyszałam tylko: – Michał, muszę z tobą porozmawiać sam na sam.
Następnego dnia przyszła do nas do mieszkania. Ledwo przekroczyła próg, zaczęła krzyczeć:
– To jest skandal! Jak mogliście mi to zrobić?! Ty byłeś moją dumą! A teraz co? Związałeś się z dziewczyną bez przyszłości i jeszcze dziecko? Wstyd!
Michał próbował ją uspokoić:
– Mamo, kocham Olę. To moja decyzja.
– Twoja decyzja?! – syknęła. – A co ze mną? Myślałeś o mnie?
Patrzyłam na nich jak sparaliżowana. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. W końcu zebrałam się na odwagę:
– Pani Krystyno… Ja naprawdę kocham Michała i chcę dla niego jak najlepiej.
– Ty?! – przerwała mi pogardliwie. – Ty nawet nie wiesz, co to znaczy rodzina! Nie masz pojęcia o życiu!
Wyszła trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadzwoniły szklanki w kredensie.
Przez kolejne tygodnie próbowałam naprawić sytuację. Pisałam do niej wiadomości, dzwoniłam – bez odpowiedzi. Michał był rozdarty między mną a matką. Zaczął wracać coraz później z pracy, milczał przy kolacji.
Pewnego dnia wrócił do domu i powiedział:
– Mama chce ze mną porozmawiać. Sam na sam.
Czekałam na niego całą noc. Wrócił nad ranem, zmęczony i przybity.
– Co powiedziała? – zapytałam cicho.
– Że jeśli się z tobą ożenię, nigdy więcej się do mnie nie odezwie.
Zamarłam. Wiedziałam, że dla Michała rodzina jest wszystkim. Ale ja też byłam już rodziną – nosiłam pod sercem nasze dziecko.
Zaczęliśmy się kłócić. O wszystko: o pieniądze, o przyszłość, o to, czy powinniśmy zaprosić panią Krystynę na ślub. Michał coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja płakałam nocami w łazience, żeby nie słyszał.
W końcu przyszedł dzień ślubu. Pani Krystyna nie przyszła. Wysłała tylko krótkiego SMS-a: „Nie liczcie na mnie”.
Po ceremonii wróciliśmy do pustego mieszkania. Michał był nieobecny duchem. Próbowałam go pocieszyć:
– Może jeszcze zmieni zdanie…
– Nie wiem… – odpowiedział tylko i wyszedł na balkon zapalić papierosa.
Ciąża nie była łatwa. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Moja mama dzwoniła z Niemiec raz w tygodniu, ale to nie było to samo. Michał zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać o przyszłości, unikał tematu dziecka.
Kiedy urodziła się Zosia, przez chwilę miałam nadzieję, że coś się zmieni. Michał był przy porodzie – płakał ze wzruszenia i obiecał miłość na zawsze. Ale już tydzień później znów zaczął znikać z domu.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole i napisałam list do pani Krystyny:
„Pani Krystyno,
Nie proszę o przebaczenie ani akceptację. Proszę tylko o szansę dla Zosi – żeby miała babcię. Proszę dać nam szansę być rodziną.”
Nie odpowiedziała.
Minęły miesiące. Michał coraz częściej nocował u kolegi „z pracy”. Zosia rosła jak na drożdżach – pierwsze słowa, pierwsze kroki… Wszystko przeżywałyśmy we dwie.
Aż pewnego dnia znalazłam w jego kurtce paragon z hotelu pod Warszawą i rachunek za kolację dla dwóch osób.
Serce mi stanęło.
Wieczorem postawiłam go pod ścianą:
– Z kim byłeś?
Zbladł.
– Ola… To nie tak…
– Z kim?!
Zamilkł na chwilę.
– Z Anią…
Znałam Anię – koleżanka z pracy, zawsze uśmiechnięta blondynka.
Wybuchłam płaczem:
– Dlaczego? Dlaczego mi to robisz?
– Nie wiem… Wszystko się posypało… Mama miała rację…
Tej nocy spakował walizkę i wyszedł.
Zostałyśmy same – ja i Zosia.
Minęły dwa lata. Pracuję w przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Zosia jest moim całym światem. Czasem widuję Michała – przychodzi raz na miesiąc zabrać córkę na spacer. Pani Krystyna nigdy nie zobaczyła wnuczki.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę byłam taka zła? A może czasem po prostu nie da się wygrać z cudzymi oczekiwaniami?
Czy Wy też mieliście kiedyś poczucie, że walczycie o rodzinę sami przeciwko całemu światu?