Urodziny, które zmieniły wszystko: Jak postawiłam się rodzinie męża i co z tego wynikło
— Znowu? — wyszeptałam do siebie, patrząc na telefon. Wiadomość od teściowej przyszła o szóstej rano: „Będziemy jutro na urodzinach Pawła. Przyjedziemy całą rodziną. Do zobaczenia!” Nawet nie zapytała, czy nam to pasuje. Nawet nie napisała „czy możemy”. Po prostu: będziemy. Jak co roku.
Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. Paweł jeszcze spał, oddychał spokojnie obok mnie, zupełnie nieświadomy tego, co się właśnie zaczyna. A ja już wiedziałam: dwa dni w kuchni, gotowanie dla dziesięciu osób, sprzątanie, uśmiechanie się przez zaciśnięte zęby. I ani jednego prezentu dla niego, ani jednego słowa wdzięczności dla mnie. Zawsze tak samo.
Wstałam cicho, żeby go nie obudzić. W łazience spojrzałam na siebie w lustrze. Zmęczone oczy, cienie pod nimi. Czy naprawdę tak ma wyglądać moje życie? Czy naprawdę muszę być tą, która zawsze wszystko znosi?
Kiedy Paweł się obudził, próbowałam delikatnie zacząć rozmowę:
— Twoja mama napisała, że przyjadą jutro na twoje urodziny.
— Super! — ucieszył się. — Dawno ich nie widziałem.
— Ale… Paweł, czy nie moglibyśmy w tym roku zrobić czegoś inaczej? Może tylko my dwoje?
Spojrzał na mnie zaskoczony:
— Przecież to tradycja. Oni zawsze przyjeżdżają.
— Ale ja… ja potem muszę wszystko przygotować sama. To dla mnie bardzo męczące.
— Przesadzasz — machnął ręką. — Przecież lubisz gotować.
Wtedy coś we mnie pękło. Może rzeczywiście kiedyś lubiłam gotować, ale nie wtedy, gdy to obowiązek i nikt nawet nie powie „dziękuję”.
Cały dzień chodziłam jak na szpilkach. W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła moją frustrację:
— Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. Pokiwała głową:
— Musisz postawić granice. Inaczej nigdy się to nie zmieni.
Wieczorem podjęłam decyzję. W tym roku nie będę gotować przez dwa dni. Zamówię catering. I powiem o tym Pawłowi.
Kiedy wrócił z pracy, usiedliśmy w kuchni.
— Paweł, w tym roku zamawiam jedzenie na twoje urodziny. Nie dam rady wszystkiego sama przygotować.
Spojrzał na mnie zdziwiony:
— Ale przecież mama lubi twoje pierogi…
— Ja już nie lubię ich robić — przerwałam mu stanowczo.
Następnego dnia rano zadzwoniła teściowa:
— Kasiu, pamiętaj o tych twoich serniczkach! I może zrób jeszcze bigos?
Zebrałam się na odwagę:
— Pani Zosiu, w tym roku zamawiamy jedzenie z restauracji. Nie będę gotować.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Ale jak to? Przecież zawsze gotujesz! — jej głos był pełen niedowierzania.
— Tym razem nie dam rady.
Kiedy rodzina Pawła przyjechała następnego dnia, atmosfera była napięta od samego początku. Teściowa weszła do kuchni i zaczęła rozglądać się po blatach:
— Gdzie są te twoje pierogi? — zapytała z wyrzutem.
— Zamówiliśmy catering — odpowiedziałam spokojnie.
Teść chrząknął znacząco:
— No cóż… Czasy się zmieniają.
Paweł próbował rozładować atmosferę żartem:
— Najważniejsze, że jesteśmy razem!
Ale nikt się nie śmiał.
Podczas obiadu teściowa ledwo tknęła jedzenie:
— To nie to samo co domowe…
A potem zaczęły się szepty przy stole:
— Kiedyś to było inaczej… — mruczała ciotka Basia.
Czułam na sobie ich spojrzenia. Jakby chciały powiedzieć: zawiodłaś nas.
Po obiedzie Paweł poszedł z ojcem do ogrodu, a ja zostałam sama z kobietami w kuchni. Teściowa zaczęła mówić cicho, ale wyraźnie:
— Kasiu, ja wiem, że ci ciężko, ale rodzina to rodzina. Trzeba się poświęcać.
Zacisnęłam dłonie na filiżance:
— Ale ja też jestem rodziną. I też mam prawo do odpoczynku.
Ciotka Basia pokiwała głową:
— Kiedyś kobiety były silniejsze…
Wieczorem Paweł był wyraźnie spięty:
— Mogłaś chociaż zrobić ten sernik… Wiesz, jak mama go lubi.
Poczułam łzy pod powiekami:
— Paweł, czy ty naprawdę nie widzisz, jak bardzo jestem zmęczona? Czy dla ciebie ważniejsze jest to, co powie twoja mama niż to, jak ja się czuję?
Spojrzał na mnie bezradnie:
— Nie wiem… Po prostu chciałem, żeby było jak zawsze.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była ciężka. Paweł milczał, teściowa przestała dzwonić. Czułam się winna i jednocześnie… wolna? Po raz pierwszy od lat zrobiłam coś dla siebie.
Tylko czy warto było aż tak ryzykować? Czy naprawdę musiałam wybierać między własnym spokojem a akceptacją rodziny męża? Czy kobieta zawsze musi być tą, która poświęca siebie dla innych?
Może powinnam była postąpić inaczej? A może właśnie tak trzeba było zrobić? Co wy byście zrobili na moim miejscu?