Burza w przedszkolu: Tajemnice pani Magdy
– Zosia, nie zostawiaj misia na podłodze! – krzyknęłam, próbując jednocześnie zawiązać jej szalik i znaleźć klucze do samochodu. Był poniedziałek, godzina siódma rano, a ja już czułam, jak narasta we mnie napięcie. Zosia zaczęła chodzić do przedszkola „Słoneczna Polana” dwa tygodnie temu i, ku mojemu zaskoczeniu, bardzo szybko się zaaklimatyzowała. Każdego dnia opowiadała mi o pani Magdzie – swojej ulubionej nauczycielce.
– Mamo, pani Magda umie robić takie śmieszne głosy! – śmiała się Zosia, gdy odbierałam ją po pracy. – I zawsze daje mi dodatkowy kawałek jabłka.
Nie miałam powodów do niepokoju. Przedszkole było czyste, kolorowe, a kadra wydawała się ciepła i kompetentna. Jednak pewnego dnia, gdy przyszłam po Zosię wcześniej niż zwykle, usłyszałam pod drzwiami szatni podniesione głosy.
– To jest niedopuszczalne! – mówiła stanowczo jakaś kobieta. – Jak można pozwolić, żeby ktoś taki pracował z naszymi dziećmi?
– Proszę się uspokoić, pani Anno – próbowała łagodzić sytuację dyrektorka. – Wszystko wyjaśnimy.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę zawrócić, ale ciekawość zwyciężyła. Weszłam do środka i zobaczyłam grupkę rodziców zgromadzonych wokół dyrektorki oraz pani Magdy, która stała z opuszczoną głową.
– O co chodzi? – zapytałam niepewnie.
Pani Anna, matka chłopca z grupy Zosi, spojrzała na mnie z wyższością.
– Może pani nie wie, ale pani Magda prowadzi… no, powiedzmy to wprost – kanał na TikToku, gdzie przebiera się za różne postacie i opowiada bardzo dziwne historie. Niektóre są wręcz nieprzyzwoite!
Zrobiło mi się gorąco. Spojrzałam na panią Magdę. Jej twarz była blada jak ściana.
– To nieprawda! – odezwała się cicho. – Wszystko jest dla dorosłych, dzieci nie mają do tego dostępu.
– Ale to nie zmienia faktu, że ktoś taki nie powinien pracować z dziećmi! – krzyknął inny ojciec.
Dyrektorka próbowała uspokoić tłum, ale atmosfera była coraz bardziej napięta. Zosia podbiegła do mnie i mocno mnie przytuliła.
– Mamo, czemu pani Magda płacze?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W domu długo rozmawiałam z mężem o tym, co się wydarzyło. Tomek był bardziej pragmatyczny:
– Ludzie mają różne pasje. Jeśli robi to po godzinach i nie miesza tego z pracą w przedszkolu… Może przesadzają?
Ale następnego dnia sytuacja tylko się zaogniła. W szatni wisiała kartka: „Zebranie rodziców dziś o 17:00”. Przyszłam punktualnie i zobaczyłam tłum wzburzonych rodziców. Pani Magda siedziała w kącie, skulona, a dyrektorka próbowała prowadzić spotkanie.
– Proszę państwa – zaczęła – rozumiem państwa obawy, ale musimy zachować rozsądek…
– Nie chcemy jej tutaj! – przerwał ktoś z tłumu.
Wstałam i odważyłam się zabrać głos:
– Moja córka uwielbia panią Magdę. Nigdy nie widziałam niczego niepokojącego w jej zachowaniu wobec dzieci. Może powinniśmy najpierw porozmawiać z nią zamiast od razu osądzać?
W odpowiedzi usłyszałam tylko pomruki niezadowolenia. Ktoś rzucił:
– A jakby to była pani córka? Chciałaby pani, żeby opiekowała się nią osoba o takiej reputacji?
Poczułam się osaczona. Spojrzałam na panią Magdę – jej oczy były pełne łez.
Po kilku dniach przyszło oficjalne pismo: „Z dniem dzisiejszym pani Magdalena Nowak zostaje zwolniona z pracy w przedszkolu Słoneczna Polana”. Zosia płakała przez cały wieczór.
– Mamo, dlaczego pani Magda już nie przyjdzie?
Nie potrafiłam jej tego wyjaśnić. Sama czułam żal i wściekłość na całą sytuację. Przedszkole stało się miejscem pełnym podejrzliwości i plotek. Rodzice zaczęli dzielić się na dwa obozy: tych „za” i „przeciw” pani Magdzie. Ja sama zaczęłam unikać rozmów w szatni.
Kilka tygodni później spotkałam panią Magdę na rynku. Stała przy straganie z warzywami, wyglądała na zmęczoną i przygaszoną.
– Dzień dobry… – zaczęłam niepewnie.
Spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
– Dzień dobry, pani Kasiu. Jak Zosia?
– Tęskni za panią… Ja też żałuję tego wszystkiego.
Westchnęła ciężko.
– Wie pani… Ja po prostu chciałam mieć coś swojego poza pracą. Ten kanał to była moja odskocznia od codzienności. Nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić.
Przez chwilę milczałyśmy obie.
– Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją – powiedziałam cicho.
Uśmiechnęła się smutno.
– Może kiedyś to się zmieni…
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez kolejne dni zastanawiałam się nad tym wszystkim: nad granicami prywatności nauczycieli, nad tym, jak łatwo można kogoś skrzywdzić plotką czy pochopnym osądem. Zosia powoli przyzwyczaiła się do nowej wychowawczyni, ale już nigdy nie mówiła o przedszkolu z takim entuzjazmem jak wcześniej.
Czasem patrzę na nią i myślę: czy naprawdę chronimy nasze dzieci przed zagrożeniem, czy raczej uczymy je nietolerancji wobec inności? Czy potrafimy jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi?