Rodzinny Stół Bez Miejsca dla Nas: Gorzki Smak Wizyty u Bliskich

— Michał, a na pewno powinniśmy jechać? — zapytała Ewa, patrząc na mnie z niepokojem, gdy pakowaliśmy do torby jeszcze ciepłą szarlotkę. — Przecież ostatnio twoja ciotka była taka… oschła przez telefon.

— Ewa, to rodzina. Może po prostu miała zły dzień. Zadzwoniłem, zapowiedziałem naszą wizytę. Powiedziała, że będzie czekać — odpowiedziałem, choć sam czułem w żołądku nieprzyjemny ucisk. Ale przecież rodzina to rodzina, prawda?

Droga do Wrocławia minęła nam w milczeniu. Ewa trzymała na kolanach ciasto, które upiekła specjalnie na tę okazję. Wspominała, jak kiedyś, gdy jeszcze byliśmy młodzi i wszystko wydawało się prostsze, przyjeżdżaliśmy tu na święta i zawsze czekał na nas suto zastawiony stół, śmiech dzieci i zapach bigosu unoszący się w całym domu.

Tym razem drzwi otworzyła nam ciotka Halina. Uśmiechnęła się krótko, jakby z obowiązku.

— O, już jesteście. No dobrze, wejdźcie — powiedziała i od razu odwróciła się na pięcie.

W przedpokoju panował chłód. Z kuchni dobiegały odgłosy rozmowy — kuzynka Ania i jej mąż Paweł śmiali się z czegoś, ale na nasz widok umilkli.

— Dzień dobry — powiedziała Ewa, próbując nadać ton spotkaniu. — Przynieśliśmy szarlotkę.

Ciotka Halina odebrała ciasto i bez słowa schowała je do lodówki. Nawet nie spojrzała na Ewy starannie zapakowane dzieło.

Usiedliśmy przy stole. Na blacie stał dzbanek z herbatą i kilka talerzyków z suchymi herbatnikami. Przez chwilę nikt się nie odzywał.

— No to… co u was? — zapytałem, próbując przełamać ciszę.

— A co ma być? — burknął Paweł. — Praca jak praca. Dzieci w szkole. Nic nowego.

Ewa spojrzała na mnie pytająco. W jej oczach widziałem rozczarowanie i smutek. Przecież jechaliśmy tu z myślą o wspólnym obiedzie, rozmowach, może nawet planowaniu kolejnych spotkań. Tymczasem atmosfera była gęsta jak zupa grochowa.

Po godzinie niezręcznych rozmów ciotka Halina wstała.

— No dobrze, muszę jeszcze coś zrobić w kuchni — rzuciła i wyszła, zostawiając nas samych przy stole.

— Michał, czy my przeszkadzamy? — szepnęła Ewa.

— Nie wiem… Może powinniśmy już iść? — odpowiedziałem równie cicho.

Wtedy do pokoju weszła Ania z telefonem przy uchu.

— Tak, mamo, zaraz wrócę… Tak, Michał z Ewą już są… Tak… — rzuciła przez ramię i wyszła znowu.

Patrzyłem na Ewy dłonie nerwowo bawiące się serwetką. Wspomnienia dawnych lat wracały jak bumerang: śmiech przy stole, wspólne gotowanie pierogów, opowieści dziadka o wojnie. Gdzie to wszystko się podziało?

Po kolejnych dwudziestu minutach ciotka Halina wróciła do salonu.

— No dobrze, to może już będziecie się zbierać? — powiedziała bez cienia skruchy.

Zaniemówiłem. Ewa wstała pierwsza, jej oczy były wilgotne.

— Dziękujemy za… gościnę — powiedziała cicho.

W przedpokoju zobaczyłem kątem oka naszą szarlotkę w lodówce, przykrytą folią spożywczą. Nawet nie zaproponowali nam kawałka.

Wyszliśmy na zewnątrz. Powietrze było zimne i wilgotne. Ewa szła szybkim krokiem do samochodu.

— Michał… Ja już nie chcę tu wracać — powiedziała drżącym głosem.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem się upokorzony i zdradzony przez własną rodzinę. Przez całą drogę powrotną milczeliśmy. W głowie kłębiły mi się pytania: czy to ja coś zrobiłem nie tak? Czy naprawdę więzy krwi już nic nie znaczą?

Wieczorem siedzieliśmy w kuchni przy herbacie. Ewa wyjęła z torby kawałek szarlotki, który zostawiła dla nas „na wszelki wypadek”.

— Wiesz co? Może rodzina to nie tylko ci, z którymi dzielisz nazwisko… Może to ci, którzy chcą dzielić z tobą stół i kawałek ciasta — powiedziała smutno.

Patrzyłem na nią długo. W końcu zapytałem sam siebie: czy warto walczyć o relacje, które bolą bardziej niż samotność? Czy rodzina to obowiązek czy wybór?

Może każdy z nas musi sobie kiedyś odpowiedzieć na to pytanie.