To boli tak bardzo: Moim rodzicom chodziło tylko o pieniądze, nie o mnie
– Michał, nie rozumiesz, jak nam ciężko – głos mamy drżał, kiedy po raz kolejny wracaliśmy z Biedronki. Stałem przy kasie, patrząc, jak kasjerka przesuwa kolejne produkty przez czytnik. Mama szeptała mi do ucha: – Może byś dorzucił trochę więcej? Wiesz, emerytura ledwo starcza na leki…
Miałem wtedy dwadzieścia siedem lat i już od kilku lat mieszkałem sam w wynajmowanym mieszkaniu na Pradze. Pracowałem jako grafik komputerowy, zarabiałem nieźle, ale nigdy nie miałem poczucia stabilności. Każda wypłata była jak plaster na ranę – chwilowa ulga, po której znów pojawiał się ból. Bo rodzice dzwonili niemal codziennie: „Michałku, a może byś nam kupił nową pralkę? Ta stara już ledwo zipie…”, „Synku, tata miał dziś zły dzień w pracy, może byś mu doładował telefon?”.
Początkowo nie widziałem w tym nic złego. Pomagałem – przecież to moi rodzice. Ale z czasem zacząłem czuć się jak bankomat na dwóch nogach. Każda rozmowa sprowadzała się do pieniędzy. Nawet kiedy próbowałem opowiedzieć o swoich problemach – że mam stres w pracy, że rozstałem się z dziewczyną – mama tylko kiwała głową i zaraz przechodziła do swoich spraw:
– Michałku, a może byś nam kupił nowy czajnik? Ten już przecieka…
Pewnego dnia, kiedy wróciłem do domu po wyjątkowo ciężkim tygodniu, zobaczyłem na telefonie pięć nieodebranych połączeń od mamy i trzy od taty. Oddzwoniłem od razu, bo serce mi waliło – może coś się stało? Odebrała mama:
– Michałku, tata miał dziś wypadek samochodowy! – krzyknęła.
Zamarłem.
– Co się stało?!
– No… w sumie nic poważnego, tylko zarysował błotnik. Ale musimy go naprawić. Wiesz, to kosztuje…
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułem się jak idiota. Jak dziecko, które naiwnie wierzyło, że rodzice kochają je bezwarunkowo. Zacząłem analizować całe swoje życie: dzieciństwo spędzone w cieniu wiecznych pretensji o pieniądze, dorastanie z poczuciem winy, że nie jestem wystarczająco dobry, bo nie przynoszę do domu więcej.
Pamiętam Wigilię sprzed dwóch lat. Siedzieliśmy przy stole – ja, rodzice i moja siostra Ania. Mama patrzyła na mnie z wyrzutem:
– Michałku, Ania to już kupiła nam nowy telewizor na raty. A ty?
Ania spuściła wzrok. Wiedziałem, że ona też jest pod presją. Po kolacji wyszliśmy na balkon.
– Anka, czujesz się czasem wykorzystywana? – zapytałem cicho.
– Cały czas – odpowiedziała bez wahania. – Ale co mamy zrobić? To nasi rodzice.
Wtedy jeszcze nie miałem odwagi się postawić. Ale tamtego dnia po „wypadku” coś się zmieniło. Przestałem odbierać telefony od rodziców przez kilka dni. Czułem się winny i wolny jednocześnie. W końcu zadzwonili do mnie razem.
– Michałku, dlaczego nas unikasz? – zapytał tata.
– Bo mam dość bycia waszym portfelem – wyrzuciłem z siebie.
Zapadła cisza.
– Jak możesz tak mówić?! – mama była oburzona. – Przecież jesteśmy rodziną!
– Właśnie dlatego! Rodzina powinna się wspierać, a nie wykorzystywać! – krzyczałem przez łzy.
Rozłączyli się bez słowa.
Przez kolejne tygodnie nie odzywali się do mnie wcale. Czułem ulgę i pustkę jednocześnie. Zacząłem chodzić na terapię. Tam po raz pierwszy usłyszałem słowo „manipulacja”. Psycholog powiedziała mi prosto w oczy:
– Michał, twoi rodzice nauczyli cię, że twoja wartość zależy od tego, ile im dasz. To nie jest zdrowe.
Zacząłem stawiać granice. Kiedy rodzice w końcu zadzwonili ponownie, powiedziałem spokojnie:
– Pomogę wam wtedy, kiedy będę mógł i chciał. Nie będę spełniał każdej waszej zachcianki.
Mama płakała przez telefon:
– Myślałam, że nas kochasz…
– Kocham was – odpowiedziałem – ale muszę też kochać siebie.
Od tamtej pory nasze relacje są napięte. Czasem mam wyrzuty sumienia – przecież to moi rodzice. Ale wiem też, że jeśli nie postawię granic teraz, nigdy nie będę szczęśliwy.
Często zastanawiam się: czy można wybaczyć rodzicom to, że traktowali cię jak bankomat? Czy miłość naprawdę musi boleć aż tak bardzo? Co wy byście zrobili na moim miejscu?