Pomoc! Rodzina myśli, że budujemy dom dla ich syna i naszej córki! Nie uwierzycie, co się wydarzyło…

— To kiedy ogłaszacie zaręczyny? — głos ciotki Haliny rozbrzmiał w kuchni, gdzie właśnie kroiłam ogórki na mizerię. Zamarłam z nożem w powietrzu, patrząc na nią z niedowierzaniem.

— Jakie zaręczyny? — zapytałam ostrożnie, próbując ukryć narastającą irytację.

— No przecież budujecie ten dom dla Julki i Kacpra! — odpowiedziała z triumfem, jakby właśnie rozwiązała największą zagadkę wszechświata.

W tej chwili poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Julka to nasza córka, Kacper — syn kuzynki Marty. Owszem, dzieciaki znają się od małego, ale nigdy nie było między nimi żadnej chemii. Julka od zawsze powtarzała, że Kacper jest dla niej jak brat.

— Halina, to nieporozumienie — zaczęłam spokojnie. — Budujemy dom dla siebie. Dla naszej rodziny.

Ciotka spojrzała na mnie z politowaniem.

— Oj, nie bądź taka tajemnicza. Wszyscy już wiedzą. Marta mówiła, że Kacper się zgodził. Julka też wygląda ostatnio na zakochaną.

W tej chwili do kuchni wszedł mój mąż, Andrzej. Zobaczył moją minę i od razu wiedział, że coś jest nie tak.

— Co się dzieje? — zapytał.

— Rodzina myśli, że budujemy dom dla Julki i Kacpra — powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Andrzej wybuchnął śmiechem, ale szybko spoważniał, widząc moją minę.

— To jakiś żart? — spytał ciotkę Halinę.

— Wcale nie! Marta mówiła, że już wszystko ustalone. Nawet miejsce na altankę pod grilla wybraliście pod nich!

Wyszłam z kuchni, bo czułam, że zaraz wybuchnę. Przez następne dni telefon dzwonił bez przerwy. Najpierw Marta — kuzynka, potem babcia, potem nawet sąsiadka pytała, kiedy ślub. Julka wróciła ze studiów wściekła:

— Mamo! Kacper napisał mi dzisiaj SMS-a: „Podobno mamy razem zamieszkać? Co się dzieje?”

Usiadłam z nią na kanapie i próbowałam wszystko wyjaśnić.

— Kochanie, ktoś coś sobie ubzdurał. Musimy to przeciąć.

Julka była bliska płaczu.

— Mamo, ja nawet nie lubię Kacpra w ten sposób! On mnie traktuje jak siostrę!

Wieczorem usiedliśmy z Andrzejem przy kuchennym stole. Oboje byliśmy zmęczeni tą sytuacją.

— Może powinniśmy zrobić rodzinne spotkanie i wszystko wyjaśnić? — zaproponował Andrzej.

— A może po prostu przestać odbierać telefony? — rzuciłam zrezygnowana.

Następnego dnia zadzwoniła Marta. Była wyraźnie rozczarowana.

— Słuchaj, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale Kacper naprawdę się cieszył. Myśleliśmy, że to świetny pomysł — powiedziała z wyrzutem.

— Marta, to nasz dom. Dla nas. Julka i Kacper są tylko kuzynostwem! Skąd w ogóle ten pomysł?

— No bo… wszyscy tak mówią. A poza tym… to byłoby takie praktyczne…

Zrozumiałam wtedy, że cała rodzina żyje własnymi wyobrażeniami o naszym życiu. Nikt nie zapytał nas o zdanie. Wszyscy uznali, że skoro budujemy dom, to na pewno dla dzieci. I najlepiej od razu je zeswatać.

Przez kolejne tygodnie plotki narastały. Babcia zaczęła dziergać serwetki „do nowego domu młodych”. Ciotka Halina przyniosła nawet katalogi z meblami do sypialni „dla zakochanych”.

Julka zamknęła się w sobie. Przestała jeździć na rodzinne spotkania. Kacper przestał się odzywać.

W końcu postanowiłam działać. Zorganizowałam rodzinny obiad i poprosiłam Andrzeja o wsparcie.

Przy stole panowała napięta atmosfera. Każdy patrzył na nas z oczekiwaniem.

— Kochani — zaczęłam drżącym głosem — musimy coś wyjaśnić. Budujemy dom dla siebie. Nie dla Julki i Kacpra. Nie planujemy żadnego ślubu ani zaręczyn.

Zapadła cisza. Babcia spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Ale ja już zrobiłam serwetki…

Ciotka Halina prychnęła:

— To po co wam taki duży dom?

Andrzej wstał i powiedział stanowczo:

— Bo chcemy mieć przestrzeń dla siebie. I dla naszych dzieci — kiedy będą chciały nas odwiedzić. Ale nie zamierzamy nikogo zmuszać do małżeństwa!

Marta spuściła wzrok.

— Przepraszam… Chyba za bardzo się zapędziliśmy…

Po obiedzie Julka przytuliła mnie mocno.

— Dzięki, mamo. Bałam się, że nikt mnie nie posłucha.

Wieczorem siedziałam sama w salonie i myślałam o tym wszystkim. Dlaczego rodzina zawsze wie lepiej? Dlaczego nie potrafią zaakceptować naszych wyborów?

Może powinnam była wcześniej postawić granice? Czy naprawdę musimy tłumaczyć się z każdej decyzji? Ciekawa jestem, czy wy też mieliście kiedyś taką sytuację…