Syn z żoną wprowadzili się do mojego mieszkania: W dwupokojowym lokalu nagle zabrakło miejsca nawet dla mnie

– Mamo, możemy się u ciebie zatrzymać na jakiś czas? – głos Pawła brzmiał niepewnie, jakby już przewidywał moją odpowiedź.

– Oczywiście, synku. Przecież wiesz, że zawsze możecie na mnie liczyć – odpowiedziałam, choć w środku poczułam ukłucie niepokoju. Dwa pokoje, ja sama od śmierci Staszka… Przecież damy radę. To tylko kilka tygodni.

Nie przewidziałam tylko, jak bardzo kilka tygodni może zmienić wszystko.

Paweł i Kasia pojawili się z walizkami już następnego dnia. Wnieśli je do mojego małego przedpokoju, który nagle wydał się jeszcze ciaśniejszy. Kasia uśmiechnęła się blado.

– Dziękujemy, mamo. Naprawdę nie chcemy robić kłopotu.

– Jaki tam kłopot – machnęłam ręką, choć już widziałam, jak ich buty stojące obok moich sprawiają, że nie mam gdzie postawić własnych.

Pierwsze dni były nawet przyjemne. Paweł pomagał mi z zakupami, Kasia gotowała obiady. Śmialiśmy się przy stole, wspominaliśmy stare czasy. Ale potem przyszła codzienność.

Zaczęło się od łazienki. Kasia spędzała tam rano pół godziny, a ja musiałam czekać z myciem zębów. Paweł zostawiał swoje rzeczy w kuchni, a ja potykałam się o jego plecak. Wieczorami chciałam obejrzeć „Ojca Mateusza”, ale Kasia wolała seriale na Netfliksie. Zaczęłam czuć się jak gość we własnym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę.

– Twoja mama jest kochana, ale… czuję się tu jak intruz – szeptała Kasia.

– Wiem, Kasiu. Ale co mamy zrobić? Nie mamy gdzie iść – odpowiedział Paweł cicho.

Zacisnęłam powieki. Nie chciałam podsłuchiwać, ale ściany były cienkie jak papier. Poczułam się winna. Może rzeczywiście powinnam być bardziej wyrozumiała?

Następnego dnia postanowiłam zrobić im niespodziankę – upiekłam szarlotkę, którą Paweł uwielbiał od dziecka. Kiedy wrócili z pracy, zaprosiłam ich do stołu.

– Ojej, mamo, ale pachnie! – Paweł uśmiechnął się szeroko.

Kasia jednak tylko skinęła głową i usiadła z telefonem w ręku.

– Kasiu, może spróbujesz? – zaproponowałam nieśmiało.

– Dziękuję, ale jestem na diecie – odpowiedziała chłodno.

Zrobiło mi się przykro. Zawsze starałam się być dobrą teściową, nie wtrącać się za bardzo… Ale czułam, że coś jest nie tak.

Z czasem sytuacja zaczęła się pogarszać. Kasia coraz częściej zamykała się w pokoju, Paweł wychodził na długie spacery. Ja zostawałam sama w kuchni z kubkiem herbaty i myślami.

Pewnego dnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam Kasię płaczącą w łazience.

– Kasiu, co się stało? – zapytałam zaniepokojona.

– Nic… Przepraszam… Po prostu… – szlochała cicho.

Chciałam ją przytulić, ale odsunęła się ode mnie.

– Przepraszam, mamo. Po prostu mam wszystkiego dość. Praca, mieszkanie… Czuję się tu jak dziecko u rodziców. Chcę mieć swoje miejsce!

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam pomóc, ale miałam wrażenie, że każda moja próba tylko pogarsza sprawę.

Wieczorem Paweł przyszedł do mnie do kuchni.

– Mamo… Kasia źle znosi tę sytuację. Ja też… Chcemy już znaleźć coś swojego, ale ceny mieszkań są kosmiczne. Wynajmujący nas zwodzi…

– Synku, ja rozumiem… Ale też czuję się trochę… niepotrzebna we własnym domu – powiedziałam cicho.

Paweł spojrzał na mnie zaskoczony.

– Mamo! Przecież to twój dom!

– Wiem… Ale odkąd tu jesteście, wszystko jest inne. Nie mam już swojej ciszy, swoich rytuałów…

Zapanowała niezręczna cisza. Paweł spuścił głowę.

– Przepraszam, mamo. Nie chcieliśmy ci tego robić.

Następnego dnia Kasia zaczęła szukać mieszkań jeszcze intensywniej. Rozmawiali przez telefon z agencjami nieruchomości, oglądali ogłoszenia na OLX-ie i Facebooku. W domu panowała napięta atmosfera – każdy starał się być miły, ale wszyscy byliśmy zmęczeni sobą nawzajem.

W końcu po trzech miesiącach (!) znaleźli kawalerkę na drugim końcu miasta. Spakowali rzeczy w pośpiechu – tak jakby bali się, że zmienię zdanie i każę im zostać dłużej.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam na kanapie i poczułam ulgę… i pustkę jednocześnie. Przez chwilę wsłuchiwałam się w ciszę mieszkania – była inna niż ta sprzed ich przyjazdu. Teraz była ciężka i zimna.

Minął tydzień zanim zadzwonił Paweł.

– Mamo… Jak się czujesz?

– Dobrze… Tylko trochę pusto – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– My też tęsknimy… Ale wiesz… Jakoś lepiej nam we własnym kącie.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Czasem zastanawiam się: czy można być jednocześnie potrzebnym i zbędnym we własnym domu? Czy rodzina to zawsze wsparcie – czy czasem także ciężar? Co wy byście zrobili na moim miejscu?