Dwa Skrzydła: Historia Krzysztofa i Bogusławy

– Krzysiu, nie możesz tak dłużej zwlekać! – głos babci Kunegundy rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak wyszedłem z jej mieszkania. Siedziałem wtedy na przystanku tramwajowym, patrząc na mokre od deszczu chodniki Krakowa. Miałem trzydzieści dwa lata, a czułem się jak chłopiec, któremu ktoś właśnie odebrał prawo do własnych decyzji.

Babcia zawsze była dla mnie autorytetem. To ona nauczyła mnie czytać, to ona tuliła mnie po śmierci mamy. Jej słowa były jak wyrocznia. – Pobierzcie się, dzieci! – powtarzała z uporem. – Wtedy i łaska Boża na was zejdzie, i miły Pan Bóg dzieciątkiem obdarzy.

Z Bogusią byliśmy razem od siedmiu lat. Znaliśmy się jeszcze z liceum – ona zawsze zorganizowana, ja wiecznie roztrzepany. Przez te lata przeszliśmy przez studia, pierwsze prace, wynajmowane mieszkania i ciche wieczory z herbatą. Dzieci nie mieliśmy. Jakoś się nie zdarzyło. Czasem o tym rozmawialiśmy, ale bez napięcia – bardziej jak o czymś odległym, co może kiedyś przyjdzie.

Tego wieczoru wróciłem do domu późno. Bogusia siedziała przy stole, czytając książkę. Spojrzała na mnie pytająco.

– Byłeś u babci? – zapytała cicho.

– Tak… Znowu zaczęła temat ślubu i dzieci.

Westchnęła ciężko. – Krzysiek, ja już nie wiem, co mam jej mówić. Przecież próbujemy…

Usiadłem naprzeciwko niej i przez chwilę milczeliśmy. W końcu wyciągnąłem z kieszeni pierścionek – kupiony kilka dni wcześniej pod wpływem impulsu i babcinej presji.

– Bogusiu… wyjdziesz za mnie?

Zamarła. W jej oczach zobaczyłem łzy – nie wiem, czy ze szczęścia, czy z lęku.

– Tak… – wyszeptała po chwili. – Ale Krzysiek… czy to naprawdę tego chcesz?

Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem słowa babci, jej nadzieje i modlitwy. Chciałem ją uszczęśliwić. Chciałem też uszczęśliwić Bogusię. Ale czy ja sam byłem szczęśliwy?

Ślub odbył się skromnie, w małym kościele na Podgórzu. Babcia płakała ze wzruszenia, a ja czułem się jak aktor w cudzym przedstawieniu. Po weselu wróciliśmy do naszego mieszkania i przez kilka miesięcy żyliśmy jakby na pół gwizdka – niby razem, ale każde z nas coraz bardziej zamknięte w sobie.

Presja rosła. Babcia dzwoniła co tydzień: – I jak tam? Są już jakieś wieści? Może powinniście pojechać do Częstochowy? Albo do lekarza?

Bogusia zaczęła unikać spotkań rodzinnych. Ja coraz częściej zostawałem po pracy w biurze, byle tylko nie wracać do domu pełnego niedopowiedzeń.

Pewnego wieczoru wróciłem wcześniej niż zwykle. Zastałem Bogusię płaczącą w łazience.

– Co się stało? – zapytałem przerażony.

– Byłam u lekarza… Krzysiek, ja… ja nie mogę mieć dzieci.

Świat zawirował mi przed oczami. Usiadłem na podłodze obok niej i objąłem ją mocno.

– To nie twoja wina…

– Ale to wszystko przez mnie! Babcia będzie zawiedziona… Ty będziesz zawiedziony…

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez kolejne dni chodziliśmy jak cienie. Babcia dzwoniła coraz częściej, a ja nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy.

W końcu nadszedł dzień, kiedy musiałem się z nią zmierzyć. Pojechałem do niej sam.

– Babciu… muszę ci coś powiedzieć.

Spojrzała na mnie swoimi starymi, mądrymi oczami.

– Co się dzieje, Krzysiu?

– Bogusia… nie możemy mieć dzieci.

Przez chwilę milczała. Potem wzięła mnie za rękę.

– Dziecko… ja tylko chciałam waszego szczęścia. Ale jeśli to was rani… wybacz mi.

Wróciłem do domu z poczuciem ulgi i smutku jednocześnie. Bogusia siedziała przy oknie, patrząc na ciemniejące niebo.

– Powiedziałeś jej?

– Tak… Przeprosiła nas.

Przez następne tygodnie zaczęliśmy rozmawiać szczerze – o bólu, o stracie, o tym, czego naprawdę chcemy od życia. Zrozumieliśmy, że przez lata żyliśmy pod presją cudzych oczekiwań, zapominając o własnych marzeniach.

Pewnego dnia Bogusia powiedziała:

– Krzysiek… może spróbujemy adopcji? Albo po prostu będziemy razem – tylko my dwoje?

Spojrzałem na nią i po raz pierwszy od dawna poczułem spokój.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba stracić jedno skrzydło, żeby nauczyć się latać drugim. Czy naprawdę musimy spełniać cudze marzenia kosztem własnego szczęścia? A może prawdziwa rodzina to ta, którą wybieramy sercem?